Po cichu zagladam do sypialni. Corka jeszcze nie spi, w skupieniu przyglada sie swojej stopce. Z jakiegos powodu nie moze dzis zasnac. Syn siedzi na podlodze i spiewa, bawiac sie drewnianym pociagiem. Mam sentyment do drewnianych zabawek. Maz w pracy, bo terminy, granty, nowe projekty, bo czas goni, bo trzeba. Nadrobimy, nie dzis, jutro pewnie tez nie, ale kiedys, kiedys tak. Mial byc spacer po plazy, ale nie bedzie.
Jest mi niedobrze, pewnie przez wczorajsze M&M's. Za duzo, za pozno, bez sensu w ogole, lepiej bylo rzucic sie na pistacje. Albo w ogole dac sobie spokoj.
Wieczne niezadowolenie. Z figury, wlosow, tego, dziesiatego. I wieczne nicnierobienie, by to zmienic.
Pozwalam sobie na nijakie dni, bo mi wolno. Jestesmy mlodzi, zdrowi, nasze dzieci tez. Pieniadze nie sa problemem, ot przecietna rodzina. Zadnych powodow do powaznych zmartwien. Marnuje dni, bo z pozoru mam ich duzo. A kiedys obudze sie ze swiadomoscia, ze czas przyspiesza, ze gna. Jacy pewni siebie sa ludzie zdrowi. Do czasu.
Nie lubie takich nijakich dni. Dni, kiedy nie umiem wykrzesac z siebie nic porzadnego i nawet sie nie staram. W takie dni najbardziej nie lubie siebie.
Dawno nie mialam takiego dolka. I nie chce mi sie o tym rozmawiac. Z nikim.