poniedziałek, 30 lipca 2012

... a w lipcu lubię...






Lipiec był wielkim oddechem, złapanym po uciążliwej wiośnie. A w nim lubię:

- niespodziewane wakacje i zapach morza

- ciepło słońca i pierwsze w moim własnym mieszkaniu kwiaty na balkonie

- maliny, które na palcach moich dzieci zamieniają się w rakiety, zmierzające do ich ust

- codzienną garść czasu tylko dla siebie

- smak mrożonej herbaty

- drobne zmiany, które sprawiają, że dom wygląda coraz bardziej przytulnie

- ciepłe noce z uchylonym oknem

- nowe buty o kolorze wanilii

- oswajanie się w własnym aparatem

- brak bólu

- poczucie, że wszystko jest dokładnie takie, jakie powinno być

- podróże po Ameryce z Stephen'em Fry'em

- Kota i mysz Grassa

- niezmiennie, czereśnie, które już za chwilę znikną ze sklepów

- kolor swoich włosów

- spokój wewnętrzny

Całkiem sporo rzeczy, wiele z nich powiązanych ze sobą. I dobrze...



No i stało się. Moja córcia od kilku dni jest dwulatką. Dwulatką, która uwielbia ser i pistacje, suszone wiśnie i grecki jogurt. Dwulatką, która recytuje wierszyki i śpiewa piosenki. Dwulatką, która lubi wtulać mi się w szyję i pozwala mi cieszyć się zapachem jej mięciutkich włosków, włosków, w których od urodzenia nosi jasny promień słońca. Dwulatką, która sprawia wrażenie, jakby nieustannie analizowała otaczające ją wydarzenia, robiąc przy tym poważną minę. Dwulatką, która ma niesamowitą pamięć, niezłomny charakter i która z uwielbieniem układa puzzle. Dwulatką, której nie zamieniłabym na żadną inną, bo każda jej cząstka jest idealna. I mam nadzieję, że wie, że wraz z jej bratem są dla mnie wszechświatem.

wtorek, 17 lipca 2012

spragniona jesieni



Lato w pełni, arbuzy nadal mają intensywny smak i ciekną po brodzie dzieciom. Czereśnie gościły już tak długo, że oswoiliśmy się z ich smakiem i nie ma w nim tego zaskakującego aromatu pierwszej zjedzonej garści. Mgła ostatecznie ustąpiła słońcu, nadal jednak może w każdej chwili wrócić. Temperatura taka, że prosi się o piknik na plaży, kiedy to w jedzeniu pełno jest ziarenek piasku, a koc staje się dobrym schronieniem przed piekącym stopy piaskiem. Noce dłuższe, choć nie takie, jak w domu, choć zazwyczaj ciepłe. Przez miasto przelewa się fala turystów, parkingi pękają w szwach, wokół szum aparatów. Unikamy głównych arterii.

Ja tymczasem popijam zieloną herbatę o smaku cytryny i miodu i uporczywie myślę o jesieni. I zupełnie nie wiem, czemu tak jest. Przecież tej jesieni nie czeka nas nic szczególnego, a jeśli czeka, to my nic jeszcze o tym nie wiemy. Nie mogę jednak przestać tęsknić do liści pod stopami, zbioru jabłek, pieczonych kasztanów i dyni. I mimo tego, że lato zachwyca mnie w tym roku niezmiennie, jest we mnie pragnienie otulenia się w ciepłą bluzę i rozkoszowania ciepłą kawą. A skoro z jesienią niezmiennie kojarzą mi się śliwki, w domu unosi się zapach mojego pierwszego w życiu śliwkowego crumble...

...

Obejrzeliśmy wczoraj Life in a Day, dokumentalny film, a właściwie zbiór materiałów, nakręconych przed ludzi z całego świata jednego dnia, 24 lipca 2010 roku. Niesamowity materiał, który po raz kolejny uświadomił mi, że żyjemy w wielu równoległych światach, które nijak się ze sobą nie stykają, choć sporo w nich wspólnych elementów, jak miłość do własnych dzieci czy wiara. Ciekawy obraz.

poniedziałek, 16 lipca 2012

poniedziałkowo, sennie

Dźwięk kosiarki za oknem i odurzający zapach trawy i ciepłego powietrza, cichy szum ulicy, pomrukiwanie lodówki, wreszcie tykanie nieistniejącego zegara, tego, który wisiał u babci w kuchni i z wyczuwalnym wysiłkiem strun wybijał godzinę. Miarowe uderzanie noża o deskę i odgłos, jaki daje marchewka, gdy się ją ściera na tarce. Lekkie szczypanie skóry na palcu, który niechcący znalazł się za blisko tarki, a do tego przyprawiony został nieopatrznie solą. Oddech dziecka za ścianą. Ktoś schodzi po schodach, ktoś inny przekręca klucz w zamku, w tle mechanizm windy. Otwieranie skrzynki pocztowej, nie do uchwycenia tu, ale przecież rzeczywiste jak ten zegar. Wreszcie myśli, urywki rozmów. Uderzenia palców o klawiaturę. Nasłuchiwanie, czy nie otwierają się drzwi do pokoju dziecięcego. Chwila na oddech. Dobry początek tygodnia.

...

Kiedy miałam dwadzieścia lat, myślałam dalekosiężnie i perspektywicznie. Dziś dużo bardziej zajmująca wydaje mi się rzeczywistość. 

poniedziałek, 9 lipca 2012

drobiazgi




Najbardziej lubię rzeczy proste. Zapach deszczu, świeżo skoszonej trawy, bzu (który to zapach niezmiennie kojarzy mi się z grodem babci i sprawia, że czuję się, jakbym miała kilka lat), dziecięcego szamponu i kawy. Odkrycie, że szparagi są już w sezonie i że będę mogła wykorzystać moją nową patelnię grillową (ona też cieszy mnie niezmiernie), jak również to, że połączenie kwiatu hibiskusa i mięty, choć wydaje się to niemożliwe, naprawdę dobrze smakuje. Lubię szelest liści pod nogami jesienią i kolory, jakimi mienią się wtedy drzewa, moment, kiedy powietrze wreszcie robi się ciepłe (i ten, w którym nagle wyczuwa się w nim ostrzejszą woń zimy), smak pierwszych czereśni i ciepłej jeszcze drożdżówki, z której małe paluszki lada chwila wyskubywać zaczną kruszonkę. Przyjemność sprawia mi, kiedy chłopiec odkrywa, że ogórek nie jest trucizną, a całkiem sensownym warzywem i jego uśmiech na widok talerza, na którym pierś z kurczaka udaje korzeń i gałęzie, sałata liście, a ryż śnieg. I moment, kiedy mały policzek dziewczynki spoczywa na moim ramieniu a ja mogę wtulić się w jej szyję. I chociaż mam momenty, kiedy to wszystko na chwilę traci znaczenie, te drobiazgi sprawiają, że życie wydaje mi się pełne a strach przed przyszłością jest czymś do pokonania. I mam nadzieję, że zawsze będę umiała tak żyć. 

piątek, 6 lipca 2012

w wieczornej ciszy

Mial byc spokojny dzien. Spacer z aparatem, czekolada. I czas na oddech. Tymczasem...

Dziewczynka obudzila sie o piatej rano domagajac sie owsianki i uwagi. Chlopiec obudzil sie nieco pozniej, za to z cieknacym nosem i smetna mina. O przedszkolu nie bylo mowy, plany runely w gruzach. Maz postanowil pojsc do pracy na pol dnia. A potem zatkala sie toaleta.

 Wszystko to dalo sie jednak polatac i wczesnym popoludniem stanelismy na pobliskiej plazy. I od razu wszystko wydalo sie duzo lepsze. Do tego ten obledny kolor oceanu, gleboki granat i jego zapach, szum. Za kazdym razem, kiedy jestem nad oceanem zamykam oczy i czuje sie jak w rodzinnym miescie. A teraz siedze sobie w ciszy domu, przysluchuje sie oddechom spiacych dzieci, mysle o ich postrzeganiu swiata i jest mi najzwyczajniej w swiecie dobrze. I niech tak zostanie.

czwartek, 5 lipca 2012

...

Kawy imieninowej nie było, bo czas zupełnie nie chciał się dziś rozciągnąć. Za to jutro nie będziemy się donikąd spieszyć, pojedziemy do pijalni czekolady i spróbujemy odnaleźć czerwone Yugo. Tyle planów, jak dla mnie, zupełnie wystarczy. W końcu dzień bez listy rzeczy koniecznych do zrobienia.

Nigdy w życiu nie byłam na Mazurach. Nie dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że były na wyciągnięcie ręki i miały być na potem. Tyle, że potem okazało się na końcu świata. Mazury zaś stały się moim wymarzonym miejscem na wakacje. Kiedyś zabiorę tam męża, dzieci, kurtki przeciwdeszczowe i aparat. Reszta zorganizuje się sama.

A propos Mazur słuchałam dziś Na całych jeziorach Ty i myślałam o korespondencji Osieckiej z Przyborą i tym zgrzytem, kiedy pod morzem pięknych słów trafia się na mieliznę rzeczywistości, bo czy może zachwycać romans z żonatym mężczyzną? Książka tak czy inaczej niezwykła. I dawno już za mną.

środa, 4 lipca 2012

Lato



Lato.

Słońca brak, po kilku pięknych dniach niebo ponownie zasnuło się warstwą chmur. Regularnie maluję paznokcie, a lakier regularnie z nich odpryskuje. Zobaczymy, które z nas dłużej wytrzyma. Zastanawiam się, kto wymyśla nazwy lakierów do paznokci. Obecnie mam na paznokciach mellow yellow. Intrygujące.

Dzień Niepodległości. Miał być piknik na plaży, może parada, fajerwerki nie, ze względu na późną porę. Ostatecznie jedyną rzeczą poza upieczeniem ciasta były zakupy i powrót z przepastnym arbuzem i masą migdałową.

 Myśl o grudniu nadal krąży mi po głowie.

Urlop okazał się zupełnie niewystarczający, co było jedną z tych żałośnie oczywistych rzeczy. No, ale przed nami jeszcze cztery dni...

Jutrzejsze plany imieninowe zawierają odwiezienie syna do przedszkola, leczenie kanałowe i mam nadzieję popołudniową kawę w ulubionej kawiarni.

  ...

"Jak sprawić, by Yugo przyspieszał do 60mph w kilka sekund?
  Zepchnąć go z klifu".

poniedziałek, 2 lipca 2012

a skoro jest już lipiec...







W lipcu zawsze myślę o grudniu. Nie kryje się za tym jakiś szczególny powód, co najwyżej uświadamiam sobie mniej więcej w okolicach moich imienin, że to już druga połowa roku, ta połowa, w której czas zawsze wydaje się płynąć szybciej, przez ledwie co zaczęte lato do nieco sentymentalnej jesieni, która w okolicach Święta Dziękczynienia usuwa się w cień, zostawiając przestrzeń dla lampek choinkowych. Póki co jednak druga połowa roku wydaje się być mniej chaotyczna niż ostatnie dwa miesiące, czym cieszę się ze wszystkich sił.

Chłopiec tymczasem założył dziś po raz pierwszy niebieski plecak w rekiny i pośpiesznie machając nam na pożegnanie wkroczył w nowy świat, świat przedszkolaka. Dziewczynka zaś cieszyła się niezakłóconą niczym (nikim) uwagą swoich rodziców, pałaszując wzgardzoną nie tak dawno zupę kalafiorową i odkrywając smak groszku cukrowego. 

...

Mam nadzieję, że to lato pełne będzie plażowego piasku w butach, czereśni, spokoju i oddechu.

...

"Jak podwoić wartość swojego Yugo?
 Zatankować bak do pełna".

"Jak sprawić, by Yugo jechał szybciej?
 Dać go odholować"

Czuję, że historia Yugo i Fiata 126p mają ze sobą wiele wspólnego.