wtorek, 30 października 2012

...

http://www.youtube.com/watch?v=n7YCR2xHNGM&feature=youtu.be

Odeszła wczoraj. Nie była moją przyjaciółką, ba, nawet nie znajomą. Zaglądałyśmy sobie do blogów, wymieniłyśmy kilka zdań w garści rozmów. Mimo to była częścią mojego życia, od tamtego dnia dwa lata temu, gdy odnalazłam ją w sieci. I zostawiła po sobie pustkę. I ściśnięte gardło. Śpij spokojnie, a ja będę czekać na deszcz... i żyć uważnie...

niedziela, 28 października 2012

tygiel myślowy

 
Skończyłam czytać Maraia. Przede mną tylko kilka stron posłowia. Ostatnie kilka lat to smutny koniec pięknej drogi. Przygnębiająca prawda o rozkładzie nie tylko ciała, ale i ducha. Moja babcia ze strony ojca odeszła długo po wszystkich pozostałych dziadkach. Jej życie, niemal 87 lat, przeszło w większości w dobrym zdrowiu. Umieranie twało trzy tragiczne miesiące. Wolałabym zasnąć...
 
...
 
W lokalnym sklepie o niskich cenach i przypadkowych towarach kupiłam za jedną trzecią ceny książkę Nigelli Lawson Nigella Express. Lubię gotować, ale tylko wtedy, gdy nie pochłania mi to wiele czasu. Lubię przepisy jak ten ostatni, zupa z dyni z pomarańczami i imbirem.
 
...
 
W domu piętrzą się dynie, czekając, aż w końcu usiądziemy i je wydrążymy. Pierwszy raz, odkąd jestem tu. Kto wie, może na Święto Dziękczynienia pojawi się u nas indyk? Tylko co tu świętować? Przeżycie jednej grupy spowodowało eksterminację drugiej. Co czują Indianie w kolejny czwarty czwartek listopada? Można jednak pominąć tradycję i po prostu być wdzięcznym. Za wspólny czas, miłość, ciepło domu. I dzieci. Za wszystkie sprawy, które wydają się nam oczywiste i których wartości często nie doceniamy.
 
...
 
Polki z amerykańskimi mężami. Ciekawe studium. Żaden z mężów nie mówi po polsku. Mimo to uczestniczą w festiwalach polonijnych, przywożą dzieci na zajęcia grupy tanecznej. Chrzczą dzieci w polskim kościele katolickim, chociaż nie odnoszę wrażenia, że uczestniczą w wydarzeniach w pełni. Są niemymi widzami. To ich krok w stronę kompromisu. Przeczuwam, że ta cała polskość, folklor, jest dla nich chwilami dziwna, może śmieszna, ale akceptują ją jako część tego, co wnosi w małżeństwo druga połowa. Polki podchodzą do sprawy podobnie. Tęsknią za Polską, pielęgnują tradycję, uczą dzieci języka, mniej lub bardziej udanie. Są polskimi mamami, polskimi żonami, a dla swoich mężów mają sporą dawkę cierpliwości. Wszystkie bez wyjątku posługują się dobrą angieszczyzną, ale w ich związkach nieuchronnie pojawia się bariera językowa. Pewnych rzeczy nie da się przetłumaczyć, słowa, choć te same, znaczą coś innego. Prawda jest taka, że każdy język stwarza świat na nowo. A polski i angielski dzieli zbyt wiele. Dużo nieprzetłumaczalnego. I trwają w tym niepełnym porozumieniu, z przymrużeniem oka. Z miłością.
 
Dla mnie samej byłoby to chyba zbyt trudne. Na swojego własnego męża zdarza mi się patrzeć jak obcokrajowca jedynie chwilami i na krótki czas. Łączy nas, poza językami, podobna historia naszych krajów, podobne dzieciństwo i jakaś niewytłumaczalna nić porozumienia. Im dłużej o tym myślę, tym mocniej zaczynam wierzyć w słowiańską duszę. My sami stopiliśmy się przez ostatnie pięć lat w organiczną całość, kiedy to, co polskie i to, co serbskie, jest po prostu nasze. Nie dostrzegamy już granic, zatarły się z kolejnymi latami. I tylko czasem, w zderzeniu z naszymi własnymi kulturami, nie tu, ale tam, w domu, uświadamiamy sobie, że to, co dla nas błahe, dla kogoś może stanowić barierę nie do przejścia.
 
...
 
Przemyślenia. Jesień jest dla nich naturalnym tłem. Analizuję ostatnie pięć lat, zastanawiam się, co i dlaczego się we mnie zmieniło. I co mam z tym zrobić. Podobne znaki zapytania rysują się w głowach większości emigrantów. Pytanie, czym jest tożsamość i z czego się składa. Jak moje dzieci będą postrzegać siebie?
 
...
 
Powoli odczuwam zbliżający się nieuchronnie koniec roku...

środa, 24 października 2012

...


Chwilowy kryzys minął. Nawet udało mi się wygrzebać spod stosu kabli DVD z pilatesem. Do tego w skrzynce znalazłam w poniedziałek pierwsze wydanie magazynu  Click a dziś na wycieraczce zastała mnie paczka, w której, oprócz zestawu Mały Doktor (kupionego dla córki, która coraz częściej udaje lekarza i przychodzi do nas z pytaniem, co nas boli) znalazła się książka o zrozumieniu ekspozycji. Nie wiem, ile czasu zajmie mi przejrzenie zebranych materiałów, ważne, że jest zapał. I pomysł. A nawet trzy.
 
Z Maraiem dotarliśmy do połowy lat siedemdziesiątych. Do końca jeszcze około stu stron. Nie wiem, czemu, ale za każdym razem, gdy czytam jakąś książkę, pod koniec staram się przyspieszyć czytanie, by móc odłożyć ją na półkę. Z Dziennikiem chyba też tak będzie.
 
Namierzyłam dziś sklep z dyniami o przyzwoitych gabarytach i dostępnej cenie. W weekend czeka nas rzeźbienie, nie wiem tylko, co zrobię z miąższem. Czuję, że już niedługo bez żalu pożegnam się z pomarańczą na rzecz białości, zieleni i czerwieni.
 
Na liście rzeczy do zrobienia obok zupy dyniowo - pomarańczowej pojawiła się balkava. Kto wie, może zaserwuję ją mężowi zamiast tortu urodzinowego 11 listopada. Tak, mój mąż, choć nie jest Polakiem, wykazał się sporą dawką patriotyzmu i urodził się w nasze święto narodowe.
 
Dziewczynka zakochała się w puzzlach z Krecikiem.

...

Nie lubię wymyślać tytułów do posta.

niedziela, 21 października 2012

...

Ostatnio czuję się tak, jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze. Inspiracji brak, sił też. Ugrzęzłam. Jedynie czytanie Maraia idzie mi świetnie, czterysta stron przyjemności za mną. I gotowanie. Czasem. W ramach pocieszenia kupiłam kubek z Bolesławca. Popijamy więc sobie kawę z uroczych kubków.
 
Wyszukałam przepis na zupę dyniową z pomarańczą, mam nadzieję, że skutecznie zmniejszy zapasy dyń, chociaż... przed nami Halloween i piersze w życiu rzeźbienie w dyni. Chyba zamrożę to, czego przejeść nie damy rady. Jedną z rzeczy, których nie lubię najbardziej jest marnowanie jedzenia. Pewnie stąd wziął się cotygodniowy rytuał przeglądania zawartości lodówki. Tym sposobem upiekłam ostatnio ciasto cytrynowe. W kolejce czeka brokuł.
 
Nieuchronnie nadciąga okres przedświąteczny. Znalazłam przepis na przyprawę do pierników (chciałam się upewnić, że nie muszę składać zamówienia na paczkę z Polski, zawierającą przyprawę). I na tym poprzestaję, szerokim łukiem omijam półki z Mikołajami i z lubością otaczam się pomarańczem i czerwienią.
 
 

czwartek, 18 października 2012

"Plastusiowy pamiętnik" czyli o upływie czasu

Pamiętacie Plastusiowy pamiętnik? Dla mnie był on odległym wspomnieniem, które znienacka wygrzebałam dziś na półce u znajomej i natychmiast pożyczyłam jako alternatywę do Misia i Tygryska. Syn szybciej niż zwykle umył zęby i usiadł wyczekując na skraju łóżka. Zaczęliśmy czytać. O piórniku, plastelinie, stalówce i kałamarzu. Syn oczarowany, ale i niepewny, bo dlaczego nie ciastolina, a plastelina, co to pióro i co można robić atramentem. Ja za to nie mogłam pozbyć się z głowy obrazu mojej szkolnej ławki, kredy, fartuszka z kołnierzykiem. I myślałam o tym, że choć dzieli nas jedynie dwadzieścia sześć lat, to należymy do dwóch różnych epok. I że dla moich wnuków ta książka będzie zupełnie niezrozumiała. A szkoda. Tymczasem najbliższe wieczory spędzimy z Plastusiem, ku uciesze mojej i synka.  

Pięć.

"Ta chwila w życiu emigranta, kiedy staje się "imigrantem" - już nie ważne, co opuścił, lecz to, do czego przybył".

"Imigranci. Rozmowy są monotonne, bo najczęściej przechwalają się albo skarżą. Rzadko spotyka się wśród nich kogoś, kto stan własnej obcości pojmuje jako możliwość rozwoju"

[Sandor Marai, Dziennik]

Pięć lat temu wysiadłam z samolotu relacji Zurich - Los Angeles. Pierwsze, co pamiętam, poza ramionami mojej drugiej połowy, to widok niezmiernie wysokich palm i przyjemne ciepło słonecznego popołudnia. Tak zaczęła się moja przygoda ze Stanami.
 
Chwilami nie mogę uwierzyć, że minęło tyle czasu. Innym razem myślę, że ten czas wypełniony był po brzegi wydarzeniami, które niejednemu starczyłyby na całe życie. I choć nadal nie czuję się tu jak u siebie w domu, wdzięczna jestem opatrzności, że pozwoliła mi na to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. A kiedy wreszcie spakuję walizki i wsiądę po raz ostatni do samolotu lecącego w drugim kierunku, oprócz sterty rzeczy zabiorę ze sobą wiele wspomnień i wzruszeń, emocji i myśli. I już nigdy nie będę taka, jak tamtego październikowego popołudnia 2007 roku.  

...

"(...) ludy romańskie potrafią na radość odpowiadać dionizyjską odą, ale Słowianie - tak naprawdę, z serca - dają odpowiedź tylko na cierpienie". [Sandor Marai, Dziennik]

środa, 17 października 2012

My life. Homemade.

O mały włos nie kupiłam dziś dzwonków na choinkę. W porę opanowałam się i zamiast tego kupiłam cynamon i herbatę o nazwie Winter Spice (którą natychmiast po przyjściu do domu ukryłam głęboko w szafce z herbatami). Kusił mnie też chiński dzbanek, ale się powstrzymałam. Nabyłam za to... ziarna sezamu i olej sezamowy. Na tahini. Przypuszczam, że za cenę domowego tahini mogłabym z powodzeniem kupić gotowy słoiczek, ale wychodzę z założenia, że to, co zrobię sama, jest bardziej wartościowe. Z tego samego powodu piekłam paprykę i prażyłam orzechy laskowe. Dom jest dla mnie wtedy domem, gdy pachnie w nim drożdżówką, na Boże Narodzenie zajada się makowiec z ukręconego własnoręcznie maku, a posiłków nie wysypuje się z puszek i opakowań. I chociaż zabiera to sporo czasu, wolę, by moje życie było homemade.
 
...
 
Jutro mija pięć lat od momentu, kiedy przyjechałam do Stanów. Od paru dni myślę o tym czasie inensywnie. Wywołuje to we mnie mieszane uczucia. I nadal więcej w tym wszystkim pytań niż odpowiedzi. 

wtorek, 16 października 2012

czy to nadal jesień?



Intensywny weekend, spędzony między polem dyń a sceną, na której syn dzielnie tańczył krakowiaka. Pod koniec niedzieli czekałam na poniedziałkową drzemkę córki, by móc się położyć i wyspać. Bezskutecznie. Dochodzę do wniosku, że sama jestem swoim najgorszym wrogiem.
 
W sklepach tymczasem pojawiły się pięknie przybrane choinki. A przecież jesień dopiero się zaczęła! Nędzne trzy tygodnie, do Halloween jeszcze pół miesiąca, po drodze jest też Święto Dziękczynienia, a z półek przyglądają się nam świąteczne elfy i bałwanki. A żeby było bardziej groteskowo, temperatury w ciągu dnia dochodzą do trzydziestu stopni. Wzdycham do swoich swetrów, kozaków piętrzących się na wystawach i sączę herbatę, mojego wiernego przyjaciela na każdą porę roku i pogodę.
 
Przeziębienie nadal mnie nie opuszcza, głównie za sprawą męża, który regularnie zabiera mi pościel. Z desperacji zaczęłam spać w ciepłych skarpetkach. W związku z obniżoną odpornością nie zaglądam do kuchni zbyt często, by nie widzieć tych wszystkich dyniowatych, których polskim nazw, o ile w ogóle isnieją, nie znam. W końcu jednak trzeba będzie coś wymyśleć. A propos kuchni, coraz bardziej ciągnie mnie w lokalnej księgarni do działu z kuchnią wegańską, choć zamiast alternatywy i rewolucji myślę o tych ciągotach jako chęci ubogacenia naszego wyżywienia. Kto wie?
 
Póki co zamiast książki kucharskiej zaopatrzyłam się w To kill a mockingbird. Póki co przeczytałam zaledwie fragment, ale już mi się podoba. Przyjdzie jej jednak poczekać, aż skończę z lekturą Maraia. Swoją drogą jego poglądy na temat Stanów strasznie mnie wciągają i chociaż dzieli mnie od niego pięćdziesiąt lat, wiele z nich jest nadal aktualnych. Ja sama próbuję uporządkować w swojej głowie moje własne przemyślenia na temat tego, jaki jest kraj, w którym żyję, choć jest to niezwykle skomplikowane zadanie.

Człowiek uczy się nowych rzeczy przez całe życie. Ja nauczyłam się dziś otwierać śrubokrętem zatrzaśnięte drzwi do łazienki bez uszkodzenia zamka. Moje życie w czterolatkiem zapewnia mi nieustanną rozrywkę.
...
 
"W Ameryce "ulica" jest czymś rzadkim. Tu istnieją głównie arterie komunikacyjne". [Sandor Marai, Dziennik]

środa, 10 października 2012

Październik

W sklepach wysyp patisonów i innych dyniowatych jegomościów. Wyglądają cudnie, a do tego kuszą, by przeprowadzić z ich pomocą kulinarny eksperyment. Tak, jesień jest cudowna, mimo potencjalnego kataru.
 
Dziś spadł pierwszy jesienny deszcz, w powietrzu unosił się piękny zapach świeżości a z ulic zniknął kurz. Nie na długo, jak sądzę, ale zawsze to coś. Jesień od zawsze kojarzyła mi się z miską ciepłej zupy, herbatą malinową i śliwkami, od tego roku dołączyła też dynia. Zupełnie nie wiem, jak udało mi się przeżyć pięć lat w Stanach bez odwiedzenia pumpkin patch. To zmieni się niebawem i przyniesie ze sobą nie tylko dobre wspomnienia, ale i garść zdjęć. Taką mam przynajmniej nadzieję.
 
W związku z chwilowym niedomaganiem wyleguję się na kanapie i czytam Maraia. Kurs fotografii leży na stosie poduszek, a z półki zerka na mnie przepastna książka o Photoshopie. Już za chwilę, już za moment, choć pewnie nie do końca tygodnia...
 
W zeszły weekend przekopałam czeluście szafy i pozbyłam się sporej ilości niepotrzebnych ubrań, swoich, męża i dziecięcych, zapakowałam też kilka zabawek, które oddamy w dobre ręce kolejnego rocznika. Od razu zrobiło się bardziej przestrzennie, choć nadal zaglądając do szafy widzę kilku kandydatów do wysiedlenia. Teraz czeka mnie kuchnia. Czuję, że po sprzątnięciu skończę z patelnią pełną prażonych orzechów laskowych, których jakoś nikt nie zjadł do tej pory i garnkiem zupy z soczewicą - kwintesencją jesieni. Trzeba przecież zrobić miejsce na kolejne bakalie, w które mam zamiar zaopatrzyć się w pobliskiej farmie orzechów.
 
Rozważam też w ostatnich dniach kupienie sokowirówki. Apple cider i własnoręcznie wyciskany sok w winogron odnotowują wyrazy uznania ze strony dzieci. Może udałoby się przemycić marchewkę?

A skoro mowa o dzieciach, syn zakochał się w przygodach Misia i Tygryska Janoscha. Co wieczór przychodzi do mnie, kładzie mi głowę na kolanach i pyta z wyczekiwaniem, czy dziś też mu poczytam. O zmianie książki nie ma mowy, czytamy więc wciąż od nowa kolejne opowiadania. Rozczula mnie to niesamowicie, to wspólne czytanie, jego radość, miękkie włosy, które przeczesuję palcami, bycie razem. Wtedy bardziej niż zazwyczaj cieszy mnie macierzyństwo.
 
Gdyby tylko czas zechciał tak nie gnać... 

poniedziałek, 8 października 2012

"Trudno przywyknąć, że w Ameryce człowiek zachowuje się "ekonomicznie", gdy wszystko zużywa i wyrzuca, gdy marnotrawi surowce i towary. Człowiek oszczędny jest tu heretykiem, jak w utopijnej powieści Huxleya. Ale niełatwo się tego nauczyć." [Sandor Marai, Dziennik]
 
Przeszłam z Maraiem przez piekło wojny, Budapeszt, emigrację, Rzym i szukanie siebie. Teraz zawitaliśmy razem do Nowego Jorku. Uderzające jest to, że wiele rzeczy w ogóle się nie zmienia. Marai pisze o nowej kinematografii i porównuje ją do rewolucji w sztuce renesansu. Mówi o potencjalnym filmie trójwymiarowym. Fascynuje mnie w nim jego wizjonerstwo. Mąż zapytał mnie ostatnio, jak trafiłam na autora Dziennika. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie pamiętam. Niemniej cieszę się, że jakoś trafiłam.
 
...
 
Tak bardzo chciałabym więcej pamiętać z przeczytanych książek...

post z chusteczkami w tle




Jesień zagościła u nas na dobre. Zieleń straciła swoja soczystość, na łózko powrócił koc, wentylator za to zasypia powoli w szafie. Otwarty co rano na oścież balkon sprawia, ze dom wypełnia się świeżym i nieco chłodnym powietrzem, a rozgrzany piec, w którym piecze się chleb, daje przyjemne ciepło. W kubku króluje herbata malinowa z miodem, a w misce owsianka. Na kalifornijskiej wsi za to festiwal jabłek i wysyp awokado. Za każdym razem, kiedy jedziemy do Julian, czuje się jak na Kaszubach i zawsze planuje powrót z naręczem dobroci. I nigdy nie udaje mi się tego zrobić. Na pocieszenie przywiozłam tym razem Dutch Apple Pie. Może uda się następnym razem.

Chłopiec przygotowuje się tymczasem do występu na festiwalu. Podskakuje w takt krakowiaka, tańczy gaika a ja przyglądam mu się uważnie i nie mogę się nadziwić, jak bardzo się zmienia i jak szybko rośnie. Kolejne kwietnie i październiki robią z niego coraz to innego chłopca, a ja trwam w niezmiennym zachwycie.

...

Mieliśmy udany urlop. Cały tydzień tylko dla nas. Pierwszy taki od bardzo dawna. Udało nam się przypomnieć sobie to wszystko, co przecieka przez palce w rytmie codzienności. I po raz pierwszy od bardzo dawna czuje, ze odpoczęłam. I wszystko byłoby dobrze, gdybym nie obudziła się dzisiaj z bólem głowy, gardła, zapchanym nosem i usilnym pragnieniem, by w ogóle nie wychodzić z łózka. Tak, jesień rozgościła się na dobre...

środa, 3 października 2012

ich świat, nasz świat



Rzadko o nich piszę. Zajmują w przestrzeni tego bloga nieproporcjonalną do rzeczywistości ilość miejsca. Czasem myślę o tym, by zacząć zapisywać ich codzienność. Drobiazgi, myśli, postępy. Pisałabym o tym, że Dziewczynka pożegnała się na dobre z pieluchami i jest z tego faktu bardzo dumna oraz o tym, że Chłopiec pokochał swoją czerwoną hulajnogę. A także o tym, kto lubi zjadać serca z arbuza i dlaczego zaczęli jeść naleśniki. Mogłabym zapisywać ich wypowiedzi, zmaganie się z językiem. Znalazło by się miejsce na ich rozmowy z nami i między sobą, z których wynika, że pomarańczę się "skórzy" a Uran śmierdzi. Całe naręcza tekstu o wspólnym czytaniu książek i o tym, kto przydreptał wczoraj do naszego łóżka i zabrał mi poduszkę. I o śpiewaniu piosenek Misia i Margolci. I być może znalazła by się w przestrzeni tego bloga osobna etykietka, tylko dla nich. Może...

wtorek, 2 października 2012

Syndrom emigranta

 
 
 
Autoportret. Postanowiłam nad nim popracować. Oto pierwsze efekty.
 
... 

Przestałam już udawać, że jest jesień. Pożółkłe liście, pojawienie się pumpkin latte, całe naręcza dyń w sklepach, nawet chłód wieczoru i zachodzące szybciej niż dotychczas słońce nie zmienią faktu, że lato zagościło u nas na dobre i nie ma zamiaru się wycofać. Podjadam arbuza i maliny, popijam mrożoną herbatę i topię się na kanapie. Rdzawy sweter spoczywa w szafie a ja znowu ubieram sandały. Na pocieszenie piekę jabłkowo - owocowe ciasto z kruszonką.
 
...
 
Poznałam ją na próbach dziecięcego zespołu ludowego. Zupełnie przypadkiem, bo obie przychodziłyśmy tam rzadko, wysyłając naszych mężów, by złapać choć trochę oddechu, względnie mieć czas na posprzątanie mieszkania. Rozmowa potoczyła się gładko,niewymuszona, ten typ wymiany zdań, w którym wszystko układa się w naturalnie po sobie następujący ciąg tematów.
 
Obie jesteśmy tu od pięciu lat, obie w przestrzeni domu, z dziećmi i tysiącem drobiazgów. Śmiałyśmy się w frustracji, jaką wywołuje kolejna odnaleziona filiżanka wystygniętej herbaty, tej samej, o której marzyłyśmy od rana. I jak ciężko jest czasem podnieść się z łóżka. O samotności też. I o strachu przed powrotem. Gdzieś w połowie rozmowy opowiada mi, że próbowała wrócić, że nie mogła tu wytrzymać, że się dusiła. I o tym, że tam też nie dała rady, że uciekła. Czyta w moich myślach, mówi o nieprzynależności do żadnego ze światów. Kiwam głową. Pytam, czy jest szczęśliwa. Odpowiada mi ze spokojem, że nie jest nieszczęśliwa, że nauczyła się tu żyć, choć kosztowało ją to wiele wysiłku. Jestem pewna, że gdyby dziś ktoś dał jej możliwość powrotu bez niepotrzebych kompromisów ze strony finansowej, spakowała by walizki i ruszyła. Wiem, bo ja sama zrobiłabym to samo. I tak samo bym się tego bała.
 
...
 
" W czytelni Instytutu Francuskiego w Neapolu siedzą pogrążone w lekturze tylko cztery młode (...) dziewczyny. W Bibliotece Amerykańskiej nie ma gdzie usiąść; o każdej porze nocy i dnia tłoczą się tu setki ludzi. Ten objaw odbija sytuację na świecie jak lusterko kieszonkowe". [Sandor Marai, Dziennik, wpis z grudnia 1951r.]
 
Ciekawe, jak niektóre książki pozostają aktualne długo po ich napisaniu...