środa, 20 listopada 2013

dziesiec dni listopada


Nowo kupione bombki czekaja na zblizajacy sie miesiac. Dziadki do orzechow wyrastaja jak grzyby po deszczu, ku uciesze Chlopca, ktory tylko czeka, az nadejdzie czas, w ktorym wygrzebie z czelusci szafy zestaw malych dziadkow i dam mu jednego do zabawy. Przeciez obiecalam, a obietnic nie wolno lamac i on o tym wie. 

Nie wiem, kiedy minal ten czas. Ledwie zaczerwienione liscie leza teraz na chodniku i przyjemnie szeleszcza pod nogami. Wygrzebalam z szafy kolorowy szal, w centrach handlowych roznosi sie zapach piernikowej latte w czerwonych jak co roku kubkach, a w Balboa Park instaluja sanie Swietego Mikolaja. Juz czas myslec o prezentach, kupnie miodu na pierniki i zamowieniu prezentow. A tak naprawde chcialabym jeszcze poczekac, spedzic te ostatnie dziesiec dni listopada z dala od koled i swiatecznych girland. Choc w tym roku to przedwczesne szalenstwo przeszkadza mi jakby mniej...

wtorek, 22 października 2013

Co ważne?



 
 
Mało mnie tu ostatnio. Dużo więcej mnie przed ekranem komputera, kiedy próbuję zrozumieć maskowanie i system warstw PS. I na macie, w sportowych butach. I chociaż mam w końcu czas dla siebie, nie nadążam z odpoczynkiem, ciągle gdzieś gnam.
 
Za nami sporo rozmów. Ważnych. O nas, o tym, gdzie jesteśmy jako para i gdzie jest teraz każde z nas. O marzeniach. I planach. Szukanie wspólnej platformy, na której mieszczą się te wszystkie najważniejsze rzeczy nie jest proste. Czasem bywa niezmiernie trudne. Powiedzieć pewne rzeczy na głos, samemu sobie, wymaga sporej odwagi. Takie rozmowy, choc emocjonalnie trudne, są bardzo oczyszczające. Wprowadzają balans, pomagają wyeliminować rzeczy, które przeszkadzają, zrozumieć. I choć to przecież stały proces, dobrze jest osiągnąć chwilowe porozumienie.
 
W piątek minęło sześć lat, odkąd tu jestem. Ile jeszcze minie, nie wiem. To jedno z tych pytań, na które tak trudno znaleźć odpowiedź. Może dlatego, że my się zmieniamy i nasze cele i wyobrażenia też. W końcu jednak mamy jasność tego, czego nie chcemy. I myślę, że to dobrze, że niektóre sprawy wymagają więcej czasu, niż się nam wydaje.
 
W piątek wsiadłam też po raz pierwszy od pięciu lat za kierownicę. I poczułam wolność. I że wiele spraw zaczyna się porządkować. Wydaje się, że czas działa na moją korzyść.
 
...
 
Oswoiłam już wiele rzeczy, które były dla mnie trudne. Jednego jednak oswoić nie mogę. Militaryzmu tego społeczeństwa.
 
 

poniedziałek, 21 października 2013


Cudowna jesień, pełna porannej mgły, korzennego zapachu i dobrych rozmów. I wreszcie czas na to, by robić to, co kocham. Tylko ciężko to wszystko ogarnąć słowami.

 

poniedziałek, 7 października 2013

Przyjaźń. Bez zmian.


Sierpniowa kartka wisząca na lodowce przypomina mi o lecie i o tym, ze po drugiej stronie oceanu ktoś czeka na odpowiedz. Zaglądam do sklepu i szukam ładnej papeterii, na razie bezskutecznie. I rozmyślam. O górach i herbacie malinowej, o czasie, do którego tak tesnie. Wiem, ze już nie będzie tak samo i trochę mi zal. Chwilami chciałabym wrócić do samej siebie sprzed dzieci, związku i tych innych rzeczy, które wypełniają mój czas. Do czasów, w których wszystko było proste. Ale przecież wszystko  ma swój czas, i tamten moment już się wyśnił. Teraz zostaje mi zapach miękkich włosów moich dzieci, bezpieczna przestrzeń ramion męża, nadzieja na to, co dopiero ma nadejść i myśl, ze tam, daleko, komuś bliskiemu tez życie toczy się inaczej niż kiedyś, ale to nic nie zmienia, i ze ten nienapisany jeszcze list trafi w ręce osoby, ktora wyczekuje go z cierpliwością i zrozumieniem. Bo przecież ona, tak jak ja, nadal pamięta zapach malinowej herbaty i widok Bobotow. I wie, ze choć wszystko się zmienia, nie zmienia się nic.    

piątek, 20 września 2013

Mglisty poranek nie pozostawia złudzeń co do pory roku. Ludzie na ulicach z kubkami Starbucks w ręku, mamy z opartym na biodrze maluchem i listą zakupów w głowie, kobiety w butach na obcasach, spieszące do samochodu, studenci pochyleni nad ekranem komputera. W sklepie nie cieszy już chłód stoiska z warzywami, przemykam w inne rejony, tak, gdzie owsianka obiecuje rozgrzać wnętrze i ucieszyć duszę, do rzędów herbat o korzennym pochodzeniu, wreszcie do stoiska z prasą. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zatrzymałam się tam na dłużej. Przesuwam wzrokiem po regałach, zauważam wydania jesienne, ale i te wybiegające w przyszłość, świąteczne, pełne szydełkowych aniołków. Myślę o naszej choince.
 
A w domu ciszę zakłóca jedynie szum aut za oknem i Radiowa Trójka. Z Sopotu. I znów pod powiekami puste molo z ostatniego pobytu. A w sercu...
 
Dziś narodziło się komuś dziecko. Inne dziecko ktoś jutro zostawi na cmentarzu. I czas znowu zatacza koło.
 
Tydzień seminariów fotograficznych, na które ledwie się załapałam. I uczenie się. Każdego dnia, powoli. Chciałoby się szybciej, ale czas nadal nie chce być elastyczny.

czwartek, 19 września 2013

 
Jesień. Dni zauważalnie krótsze, chłód wieczorów. W powietrzu unosi się zapach końca roku, oddalonego co prawda, ale jednak... Arbuzy niechętnie ustępują miejsca dyniom, wiedźmy zwisają ze sklepowych sufitów, nawet w domu zawisły już w szafie stroje na Halloween. Pumpkin patch otwiera swoje drzwi już w przyszłym tygodniu, a dzieci zaczynają dopytywać się o pierniki. Czas przecieka przez palce...
 
Chłopiec pokochał słowo czytane do tego stopnia, że udaje mu się przeczytać niektóre wyrazy. Podekscytowany czeka na sobotę i kolejne zajęcia w szkole polskiej. A Elementarz Falskiego coraz częściej ląduje z półki na moje kolana. Cieszę się, że odczuwa tę samą radość czytania, co my. Ostatnio zaglądamy też często do serii Poczytaj mi mamo. Czytamy o złotym koniu i trzepaku, zaśmiewamy z przygód kapcia i rozczulamy nad kotkiem, który zgubił mamusie. Mozolnie tłumaczę, do czego służy ubijaczka do piany (wiesz, to coś jak mikser, ale bez kabla...) i ta śmieszna drewniana łyżka z gwiazdką na końcu, odpływając myślami do pewnego domu w Gdyni, który nadal stoi, choc dziś już zupełnie obcy. W tym domu, w kuchennej szufladzie leżała taka sama łyżka z gwiazką na końcu, wystrugana przez dziadka. Dziadka nie pamiętam, ale wiem, że jedno z ramion gwiazdy było ułamane i że babcia mieszała w ten sposób ciasto na naleśniki. I że smarowała je potem dżemem, przyniesionym z piwnicy. I że owoce na ten dżem były latem na wyciągnięcie ręki. W ciszy zaglądam w pytające oczy syna, który nie bardzo wie, czemu przerwałam czytanie, i myślę o tym, jakie wspomnienia on zbiera w swojej głowie. Czy po latach wspominać będzie wycinane wspólnie pierniki, to, że mama czytała mu książki pełne dziwnych rzeczy? A może dźwięk aparatu? Mam nadzieję, że będą to dobre wspomnienia.
 
Wrzesień obfituje tymczasem w wydarzenia, te dobre i te złe, i jakoś uporczywie nie pozwala na nudę. Dziewczynka ze spazmatycznych rozstań przeszła na stronę pośpiesznego machania ręką, bo przecież tyle ciekawych rzeczy na przedszkolnym stoliku. Ja zmagam się z kursem Photoshopa i podczytuję swoją ulubioną fotograficzną stronę. Czasem pozwalam sobie na przerwę i Zwierciadło, najczęściej jednak staram się nauczyć jak najwięcej. I zbieram odwagę, by zrobić krok w stronę własnej firmy. Tymczasem spoglądam na swoje zdjęcia sprzed roku, dwóch i są one dla mnie dowodem na to, że nie był to czas zmarnowany. I ta myśl jest dla mnie dobra przeciwwagą dla innych, jak tęsknota za tym miejscem nad Morzem Bałtyckim, do którego przywiązało się moje serce.
 
Śniło mi się dziś, że idę wilgotną od deszczu aleją, pełną liści. I marznę, z radością. Tak bardzo chciałabym znów zmarznąć w wilgotnym powietrzu Trójmiasta...
 
  

środa, 4 września 2013


 
Oswajamy się. Ona do przedszkola, ja do faktu, że oto od wczoraj zaczął się dla mnie nowy etap życia. Trochę wyczekiwany, a jednak pełen tęsknoty za tym czasem, kiedy moje dzieci mieściły mi się na rękach. Dla niej to czas zmian, dla mnie próba uporządkowania spraw, odpowiedzenia sobie na pytanie, co dalej, wreszcie wyzwanie zawodowe. Spróbować spełnić marzenia czy uciec do rozwiązań pewnych? Wiem, że na mnie patrzą. I wiem, że spróbuję.
 
Lato tymczasem uderzyło w nas ogromem upałów, choc i jesień daje o sobie znać, żółcąc liście za oknem i wypełniając sklep dyniami. Niedługo na naszym stole zagości zupa dyniowa, a ja wyczekiwać będę momentu, by ugotować zupę z soczewicy i upiec szarlotkę. Oby niedługo.
 
...
 
Sedaris spowodował, że po raz pierwszy od dawna sięgnęłam po fikcję z taka ochotą i zafundował mi sporą dawkę śmiechu.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Uwielbiam senna dojrzalosc sierpnia. Czas zwalnia, lato nie zachwyca juz swiezoscia owocow, a liscie zaczynaja z wolna plonac czerwienia. Mrok zapada szybciej, a z nim wkrada sie chlod i ten ostry zapach w powietrzu.
 
Ten koniec sierpnia lubie szczegolnie, siedzac na tarasie w gorach Sierra Nevada, w poczuciu, ze donikad nie musze sie spieszyc, ze przed nami jeszcze sporo wspolnego czasu, zanim zawita wrzesien i zacznie sie dla nas nowy etap. I bede to wspomnienie sierpnia, te wewnetrzna radosc, dlugo nosic w sobie. 

środa, 14 sierpnia 2013

Różnica między miastem a wsią jest taka, że w mieście spotykasz na ulicy masę ludzką, że otaczają cię strzępy rozmów, których nie da się, ani nie wypada, poskładać w jedną całość. Miasto to wyobrażenie o ludzkości raczej, a nie pojedyncza jednostka, znana z imienia i nazwiska, dziwactw i cech szczególnych. Na wsi spotykasz człowieka, w mieście - jego archetyp. I czasem tylko, z nienacka, wyłoni się z tej masy znajoma twarz, wymieni się chaotyczne pozdrowienia, bo nie ma czasu, bo tyle spraw. Mimo to wolę miasto, z jego anonimowością i nie pytaniem mnie o to, o czym mówić chcę garstce osób.
 
...
 
Comfort food. Nieprzetłumaczalna fraza, przypominająca o niedoskonałości języka. Niemal zawsze jest to smak dzieciństwa. Jestem przekonana, że dla moich dzieci, podobnie jak dla mnie, będzie to rosół. Dla męża - ustipci z kajmakiem. Kolejny, nieprzekładalny element naszych symbiotycznych światów.
 
...
 
Zgoda na przerwę, na to, by zwolnić. Przychodzi mi równie rzadko, co mojemu mężowi. Czasem jednak musimy opaść. I dopiero wtedy dociera do nas, jakie to ważne.
 
 


Sierpień. Skrawki.


 
 
Połowa sierpnia. A przecież dopiero był koniec czerwca i czereśnie. A teraz... na drzewie, które mijamy w drodze do przedszkola czerwienią się liście, sugerując, że nadciąga jesień. Popołudnia chłodne, mgliste, z ostrym zapachem w powietrzu. Południa nadal pełne ostrego słońca.
 
W domu tymczasem zamieszkały baletki, plecak z sową i rycerski zamek. Za rogiem szykują się wielkie zmiany. Trochę mnie przygnębiają, bardziej przez to, że oznaczają upływ czasu, niż przez to, co oznaczają. Aktualnie odczuwam też zastój w swojej fotograficznej drodze. Ostatnie dwa weekend to sesja ciążowa, całkiem udana i sesja noworodkowa, której końcem końców nie było. Robię sobie chwilową przerwę i zaglądam do Sedarisa. Czasem trzeba sobie zrobić przerwę.
 
...
 
Rozmowa z dziewczynką. "Wiesz" - mówi - "chciałabym mieć siostrzyczkę, dzidziusię". A po chwili: "W sobotę". Dopytuję, po co jej siostra. "Przynosiłabym jej zabawki" - odpowiada. "A co, jeśli urodzi się chłopczyk?" - "Brat się nim zajmie. On lubi małe dzieci". Mamy plan.
 
...
 
Trafiam na zdjęcia molo w Sopocie. I jakoś mnie ściska w żołądku.

środa, 7 sierpnia 2013

Podobno każda mama - fotograf ma swoje ulubione dziecko - model. U mnie przeważają zdjęcia córki, ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że to dlatego, że syna ciężko jest... złapać. Chyba, że jest chory i zatrzyma się na chwilę...

wtorek, 30 lipca 2013


 
Wypełniałam dziś papiery potrzebne do przyjęcia Dziewczynki do przedszkola i dotarło do mnie, że to już, że ani się obejrzę, moje poranki nie będą wypełnione Peppą, układankami i budowaniem zamków, że nie będzie w nich biblioteki, piasku i skrzypienia huśtawki. Dziewczynka rusza w świat samodzielności a przede mną kolejne wyzwanie. I wiem, że za nią zatęsknię, podobnie, jak tęskniłam za Chłopcem. Wiem też, że czeka mnie trudna droga do realizacji marzeń, ze stratami większymi niż zyski, z momentami zwątpienia i odstawiania aparatu w kąt. Boję się jej i czekam na nią jednocześnie.
 
Dzieci czekają tymczasem na listopadowe spotkanie z babcią, a ja odliczam dni do momentu, gdy w sklepie zamiast arbuzów zalegną dynie. W międzyczasie planuję opanować obslugę ledwie rozpakowanej dziś lampy błyskowej i zrobić swoją pierwszą w życiu sesję noworodkową.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Jeżeli za coś lubię lipiec...


Nie przepadam za latem. Tam, gdzie większość widzi piękną plażę, ja widzę piasek, wpadający dosłownie wszędzie. Dużo bardziej niż promieni słonecznych, palących moją skórę, wyczekuję ostrego powietrza jesieni. Lato pozbawia mnie chęci działania, obniża zdolność percepcji i tylko czereśnie są mnie w stanie pocieszyć. Czereśnie i... ona. Letnia, lipcowa. Moja córka. Od piątku trzyletnia, z tym samym co zawsze promykiem słońca we włosach. Dziękuję, że jesteś...

 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Statystyka. Southwest.






 
 
Southwest. Cztery stany - Newada, Utah, Arizona i Nowy Meksyk. Łączna ilość mieszkańców to około cztery miliony osób, z czego połowa zamieszkuje w dwóch największych miastach Arizony - Tucson i Phoenix. Stolice Utah i Nowego Meksyku zamieszkuje mniej niż dwieście tysięcy ludzi. Te cztery miliony mieszkańców czterech stanów to kilka tysięcy więcej niż mieszkańców Los Angeles. Co więcej, to zaledwie połowa ludności Nowego Jorku.
 
W minionym tygodniu postawiliśmy nogę w 18. z kolei stanie. Utah zaskoczyła nas porządnymi drogami, zorganizowanymi mieszkańcami i zadbanymi miasteczkami. Chłonęliśmy jej surową przyrodę, rozciągające się po horyzont rancza i rozmawialiśmy o tym, jak bardzo nieporównywalne są stany wewnętrzne w stosunku do wybrzeży. I muszę przyznać, że im dłużej mieszkam w tym miejscu i im więcej podróżuję, tym jaśniej układa mi się w głowie geopolityczna mapa Stanów Zjednoczonych i tym bardziej podziwiam umiejętność zjednoczenia się tego narodu emigrantów. Tyle światów równoległych, od Times Sqaure po czerwoną ziemię Utah, od chłodu Alaski po tropic Hawajów. A nad tymi różnicami, często nie do pogodzenia, łopocze trzykolorowa flaga. United we stand.


niedziela, 30 czerwca 2013

 
 
"Najlepsza sekwencja amerykańska. (...) Przedziwna czasem zdegenerowana prowincja. Taka Europa, która z ulgą ściągnęła z siebie kamizelkę i bezwstydnie pokazuje się rozmymłana, i jeszcze jest z tego zadowolona". J.Stuhr, Myślę sobie...
 
Dobry weekend, pełen plażowego piasku, zapachu morza i bycia razem. Co do ostatniego - muszę zweryfikować ilość czasu na fotografowanie w stosunku do czasu poświęconego dzieciom. Do zrobienia od zaraz.
 
Tymczasem spłynął na nas niedzielny wieczór, a za oknem rozlega się krzyk mewy. Oswajam się z latem, ba, nawet się nim cieszę, choć nadal nie jest to moja ulubiona pora roku.
 
Odwiedziliśmy dziś rezerwat Torrey Pines. Enklawa w samym sercu miasta. Dobrze, że komuś chciało zadbać się o coś więcej, niż czubek własnego nosa,
 
 

środa, 26 czerwca 2013

Dziennik Stuhra. Jego rozważania na temat rodzicielstwa i kształtowania postawy życiowej w kontekście sukcesów syna. Często myślę o tym, patrząc na swoje dzieci. I chciałabym, żeby to, co widzą, było lepsze. Tylko sił mi nie starcza.
 
Lato upalne, męczące. Słońce piecze niemiłosiernie. Walczę ze swoją niechęcią do tej ukochanej przez wielu pory roku. Może gdzieś w zaciszu palm i poczucia beztroski to wszystko ma większy sens, ale skwar w wielkim, betonowym mieście o zakurzonych ulicach po prostu lepi się do cery i włosów.
 
W powietrzu wisi ciągle jedno i to samo od lat pytanie - co dalej? Przejściowość mnie męczy. Tymczasem syn przechodzi kryzys. Oświadczył dziś, że nie chce być Serbem i Polakiem, tylko Englezem, czyt. Amerykaninem. Skąd takie pragnienie? Czeka mnie rozmowa z jego nauczycielką. Pewnie zbliżający się dzień niepodległości sprawia, że w przedszkolu podsyca się patriotyczną postawę. Mimo wszystko...
 
W ogóle patriotyzm amerykański jest niesamowicie rozdmuchany. Hymn towarzyszy każdemu wydarzeniu sportowemu, dzieci recytują przysięgę fladze od momentu, w którym nauczą się mówić, wojsko jest czymś, czemu hołduje się bez żadnych refleksji. Flagi łopoczą na wietrze na każdym niemal kroku. Drażni mnie to i zadziwia jednocześnie. Tyle wielkich słów i tak mało refleksji. Myślami wracam do książki Howarda Zinna i do Indian. Jestem po stronie przegranych.
 
Dziś bardziej niż zwykle chciałabym być daleko stąd.

piątek, 21 czerwca 2013

Pierwszy dzień lata...

 
Pierwszy dzień lata pachnie truskawkami i ciepłym powietrzem. Smakuje zielonym groszkiem i hummusem. Przynosi nadzieję na dobre sny i ważne zmiany. I na ciszę. Niech będzie latem pełnym radości.

czwartek, 20 czerwca 2013

Ludzie z plakatów patrzą na mnie miękkim wzrokiem. Pełno ich w całym centrum handlowym, pojawiają się w każdej z reklam domów handlowych czy sieci projektantów. Przenoszę wzrok na ludzi wokół mnie, pośpiesznie pędzących przed siebie, na samochody z niemal zawsze jednym pasażerem (wyjątkiem są mamy z garstką potomstwa, pędzące na kolejne zajęcia rozwojowe). Rozmyślam. Bardziej podoba mi się wizja z reklam, plaże na nich ładniejsze, linie ciała smukłe, oczy niezmęczone. Nie ma tu pośpiechu, odrapanych budynków nie tak odległych dzielnic, korków i zmęczenia. Ludzie z plakatów mają nienagannie skrojone ubrania, radosny wzrok i czas.
 
Przeczytałam ostatnio ciekawą dyskusję na pewnym blogu. Dotyczyła innego, podziwianego blogu, na którym wszystko jest eleganckie, na swoim miejscu. Słowa, dobrane zgrabnie, układają się w gładkie zdania, a towarzyszące im obrazy są w nienachalny sposób piękne. Kompozycja bez zarzutu, sugeruje nieskazitelne życie. Osoba, która podjęła temat na swoim blogu mówi o tym, że ją zbyt długie czytanie tego bloga męczy, bo ona sama tak nie umie. Uśmiecham się na myśl, że jej blog jawi mi się właśnie tak, nieskazitelnie. Żadnego zbędnego zdania, zapomnianego przecinka.
 
Myślę o swoim blogu i zasadności jego istnienia. I już po chwili pamiętam, po co jest. Po to, by zapisać w nim zapach dzisiejszych pieczonych ziemniaków, o Panie Pająku, czyli alternatywym tłumaczeniu syna, o tym, że jest dziś upał i o tym, że czytana wczoraj Szymborska przypadła mi jak zwykle do gustu. Ten blog jest bowiem dokładnie tym, czym miał być - zapisem drobiazgów, z których składa się moje życie. Wariacją na temat istnienia.

środa, 19 czerwca 2013

Lato. Prolog.

 
Ręcznik plażowy znowu pachnie słonym aromatem morza, na skórze pojawiają się piewsze słoneczne zaczerwienienia, w pośpiechu szukamy kremu z filtrem i nowego stroju kąpielowego dla Chłopca, a arbuz znów cieszy miodową słodyczą przepastnego wnętrza. Z piaskiem w majowym Zwierciadle, paskami od sandałów na opalonych nogach i garścią planów wkraczam w kolejne lato. Moje ostatnie lato mamy na pełen etat. Wrzesień przyniesie ze sobą wiele zmian, mam nadzieję, że na lepsze. Tymczasem mam zamiar cieszyć się słońcem, ciepłem i zapachem oceanu.

środa, 12 czerwca 2013

w czerwcu zawsze tęsknię za grudniem

 
 
Czerwcowe noce zaskakująco chłodne.
Zaglądam na ebay, rozważam kupienie polaroida. Odstaszają mnie ceny filmów. Do zastanowienia. W szufladzie komody mojej mamy czeka na mnie Zenit.
Rozważania. Tyle do przemyślenia. Myśli pełne wizytówek i pomysłów na stronę internetową. Pytań więcej niż odpowiedzi.
Zdjęcia monochromatyczne. Kolory przypadkowe, po kolei. Ciekawy pomysł, do zrealizowania.
Maliny słodkie, czereśnie wciąż za drogie.
Waga spada, optymizm rośnie.
Zatęskniłam za grudniem.


wtorek, 11 czerwca 2013

Daleko do piątku...


 
tydzień 15.
 
 
Chłopiec pokasłuje i leży na kanapie, oglądając kreskówkę. Dziewczynka, wiadomo, zawsze tam gdzie brat. Ranek wstał upalny, letni, po to tylko, by jeszcze przedpołudniem zamienić się w chłodny, zasnuty chmurami dzień i wygonić nas z placu zabaw do domu. Klasyczny czerwiec w Kaliforni.
Podjadam melona, poczytuję Zasto volim Kanadu i rozmyślam. O tym, co będzie we wrześniu. O tym, czego chcę. O tym, co powinniśmy zrobić. I nie nastraja mnie to optymistycznie. Ja chyba nie lubię zmian. Do tego narasta we mnie potrzeba oczyszczenia, wewnętrznego i zewnętrznego. Zacząć powinnam od zrzucenia kilku kilogramów i uporządkowania zdjęć. A także od przeinstalowania system w komputerze, który ledwie sobie radzi. Najbardziej jednak chce mi się po prostu spać.

środa, 5 czerwca 2013

52 weekendy z moimi dziećmi

tydzień 7.


tydzień 8.

tydzień 9.

 
tydzień 10.
 

 
tydzień 11.
 
 
tydzień 12.
 
 
tydzień 13.

 
tydzień 14.
 
 
 





 
Powoli wracamy do normy. W domu roznosi się zapach ciasta ze śliwkami, lodówka wypełniona jest po brzegi świeżymi warzywami i owocami, walizki, utknięte w schowku na balkonie, czekają na kolejną wyprawę. Chłopiec chętnie wrócił do przedszkola a dziewczynka znowu chętnie ucina sobie popołudniową drzemkę. I tylko w mojej głowie jeszcze nie wszystko wróciło na własne miejsce. To wracanie do rzeczywistości, która lada chwila zmieni się znowu, przychodzi mi z wielkim trudem. Poczytuję Zasto volim Kanadu - zbiór esejów emigracyjnych o ironiczno - zabawnym tonie i myślę o wrześniu, nowym przedszkolaku i o tym, co to dla mnie oznacza. I o Sopocie. A także o tym, że potrzeba mi w tej chwili zapachu morza. Mam nadzieję, że w ten weekend uda mi się wcisnąć w plany spacer po plaży.

niedziela, 2 czerwca 2013

Powroty.






 
Blog pokrył już kurz, nie z braku wydarzeń, a z ich nadmiaru. Kolejna wielka europejska podróż za nami. Przywieźliśmy z niej naręcze książek, sporo zdjęć, kilka drobiazgów, bursztyn i poczucie, że to, co ważne, czyli relacje z ludźmi, pozostaje niezmienne. Wyjazd pełen pozytywnej energii i dobrych spotkań. Oczyszczający i przypominający nam, dlaczego choc tu nie jest źle, nasz dom leży daleko.
 
Tymczasem powoli wracamy do rzeczywistości, choc nadal budzimy się skoro świt. A świt jest cudny, pachnący, zachęcający do tego, by wstać.