środa, 27 lutego 2013

31. W lutym lubię.

Rozmowy znad domowej szarlotki, która posłużyła za tort. Niespodziewany prezent w postaci nieplanowanej urodzinowej kawy od nowych, ale jednocześnie bliskich osób. Kolacja w ulubionej restauracji. Moja rodzina na wyciągnięcie ręki i wspólny, beztroski śmiech. I poczucie spełnienia, nie tyle z powodu zrealizowanych zamierzeń, ale z powodu jasnych planów. To były naprawdę przyjemne urodziny.
 
Tymczasem luty już niemal za nami, a w nim kilka rzeczy do lubienia:
 
- Amy Macdonald. Przyznam, że "odkrywanie" nowej ulubionej muzyki przychodzi mi ciężko, tym bardziej serdecznie witam jej pojawienie się w mojej kolekcji muzyki
 
- niespodziewane wakacje, czas na oddech i bycie razem, w dzisiejszym świecie, w którym rządzą pośpiech i niedoczas takie chwile są wyjątkowo cenne
 
- nierozpakowane pudło z oświetleniem do studia. A może bardziej poczucie, że idę naprzód, opornie, ze strachem, ale konsekwentnie
 
-   odchudzenie szafy. Motyw, który wraca tu raz na jakiś czas. Nadmiar rzeczy konsekwentnie mnie przytłacza, wolę przestrzeń
 
- zdjęcie synka, przyniesione niedawno z przedszkola. Upływ czasu chwilami mnie przygnębia, zazwyczaj jednak cieszę się z kolejnych etapów. To zdjęcie przypomina mi, że ostatnie pięć lat nie poszło na marne
 
- pierwszy naprawdę ciepły dzień, kiedy nawet powietrze pachnie wiosną
 
- nowe listki na drzewach. Wiosna nie jest moją ulubioną porą roku, ale muszę przyznać, że jest najbardziej optymistyczna.
 
Do marca zatem!

sobota, 23 lutego 2013

Długa zima. Potrzeba koloru. Więcej światła!


 
 
Luty jest dla mnie cezurą bardziej jeszcze niż pierwszy dzień nowego roku. Gdy tylko noworoczna świeżość opadnie, ogarnia mnie ten dziwny stan wyczekiwania na koniec lutego i dzień moich urodzin. I to w tym czasie zbiera mi się na podsumowania. Tymczasem...
 
Zupełnie nie mogę ogarnąć projektu z czwartej części kursu. Czuję się wypalona, nie umiem zwizualizować sobie tego, co chciałabym zobaczyć w obiektywie, za nic nie mogę przebrnąć przez z pozoru proste zadanie. Czytam więc o świetle, w myślach przekręcam filtr polaryzacyjnym, obserwuję cienie i rozmyślam nad kupieniem lampy błyskowej. I wciąż brakuje mi światła.
 

Poza światłem w lutym brakuje mi koloru. Otaczam się żonkilami, z radością zerkam na tulipany i wyszukuję na wieszakach kolorów, które rozświetlą nam tę wyjątkowo długą zimę. A już wiosną... spakujemy walizki, weźmiemy ze sobą długą listę książek do kupienia i polecimy za ocean, by spędzić w domu rodzinnym męża pierwszą wspólną Wielkanoc, gdzie oprócz nas i dzieci za stołem siedzieć będą i dziadkowie. I nacieszymy się majem w Polsce, pełnym bzów i świeżości. Wiem, że nie będzie idealnie, wiem też, że nie uda mi się wszystkiego zrobić. Nie o to jednak chodzi, a o wspólną sesję zdjęciową z dziadkami, możliwość pobycia razem, wreszcie o to, by spojrzeć na sprawy bieżące z dystansu. Powoli zaczynamy z synkiem liczyć dni.

piątek, 15 lutego 2013

Pora na pora

Zacznijmy od tego, ze por nie jest moim ulubionym warzywem. Wlasciwie nie bardzo sie z porem lubimy. Moze dlatego, ze daleko mu do miekkosci kabaczka, a moze dlatego, ze w niczym nie przypomina urodziwej dyni? W kazdym razie jest u mnie gosciem nader rzadkim, nie stanowi nawet czesci rosolu. Jest jednak taka zupa... ktora wyladowala na stole jako pierwszy posilek, ktory zaserwowalam mojemu mezowi, kiedy to nic jeszcze nie wskazywalo, ze mezem zostanie. I kto wie, moze i ona przyczynila sie do tego, ze osiem miesiecy pozniej powiedzielismy sobie tak. A o maly wlos by jej nie bylo - gotowala sie bowiem, wbrew moim planom, na malym ogniu, gdy ja w pospiechu pilam kawe w jednej z tarragonskich kawiarni, pedzilam na dworzec w strugach deszczu i zakochiwalam sie po uszy w mezczyznie, ktorego zobaczylam na zywo po raz pierwszy. Postanowila sie jednak nie tylko nie spalic, ale i cudnie smakowac. Dzis znowu wyladowala na naszym stole, a my usmiechalismy sie do siebie znad parujacych misek...
 
...
 
Zaczelam czytac dzienniki Susan Sontag. I nie wiem, czy mi sie podobaja, czy nie. Chaotyczne, pelne skrotow myslowych, ale i intrygujace. Chyba dam im szanse. Moj ulubiony dotychczas fragment to:
 
All painting prior to photography is in even focus. As the painter's eye traveled from plane to planeeach went into focus. [S. Sontag, Diaries 1964 - 1980]. 
 
...
 
Nie mam ostatnio weny ani do pisania, ani do fotografowania. Ciesze sie jednak z nadchodzacego weekendu, bo kto wie, moze zaplanowany na jutro spacer przyniesie oprocz przyjemnosci kilka dobrych ujec? Poki co daje sobie czas i po prostu czytam.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Powroty. Mis z niebieska czapka.

Wysypuje resztki piasku z kieszeni spodni Chlopca. Znajduje kamyki, ktore pozbieral nie wiadomo kiedy.
Pralka szumi miarowo a z opakowania ubywa proszku. Suszarka obwieszona jest do granic.
Myje wlosy. Wyplukuje slony zapach cieplego oceanu.
Dziewczynka wygrzebuje z torby naszyjnik z orzeszkow kukui.
Mysle o lodach ananasowych z plantacji Dole. I o zapachu oceanu. A takze o ogromnym statku, w ktorym spi od ponad siedemdziesieciu lat wiekszosc jego zalogi.
Kwiecisty sarong znika w szafce, bedzie musial poczekac na lato.
Walizki laduja w schowku.
Ksiazka o Disney'u, kupiona w jego muzeum, trafia na polke z materialami do przeczytania w najblizszym czasie.
Troche zal mi zapodzianego swetra i tego, ze nie zdazylam kupic lokalnej kawy.
San Francisco jak zwykle przywitalo nas przeszywajacym wiatrem...
 
Nie zal mi powrotow. Wiem, ze dla tych powrotow sie wyjezdza. Popijam herbate i przygladam sie rosnacemu za oknem drzewu. I zastanawiam sie, czy w zeszlym roku tez bylo tak cudownie biale od kwiecia. A moze to ja nauczylam sie patrzec?
 
Tymczasem... Chlopiec zapodzial gdzies ukochanego misia. Tego, z ktorym zasypial kazdej nocy od momentu, w ktorym go dostal, chwile po swoich pierwszych urodzinach. Wielogodzinne poszukiwania nie przyniosly rezultatu. Chlopiec przyjal jego obecnosc dzielnie, powiedzial, ze poczeka, az "Mis Haron urosnie i wroci do niego". Przyznam, ze zaskoczyla mnie jego reakcja. I poczulam, ze oto moj maly synek nie jest juz maly. I ze mis w niebieskiej czapce stracil dla niego znaczenie. Ogarnely mnie jednoczesnie smutek i radosc. Dzisiejszego wieczoru zobaczylam jednak w jego oczach smutek. I podziekowalam losowi za dobra wrozke, ktora przysle Chlopcu jego misia, nie tego samego, ale identycznego, bez spranego ubranka i bezkstaltnego od ciaglego prania cialka. Mam nadzieje, ze ten nowy/stary mis zostanie przez synka zaakceptowany i bedzie towarzyszyl mu do czasu, kiedy on sam postanowi schowac go do pudelka, wraz z odciskiem stop, zrobionym w dniu jego narodzin i kosmykiem wlosow z pierwszego strzyzenia. A do tego czasu bedzie moim malym synkiem.
 
Cala ta przygoda uswiadomila mi, ze moje dzieci nieublaganie i nieprzerwanie rosna, uniezalezniaja sie i ze juz za chwile beda mialy swoich przyjaciol, swoje sprawy, swoje rodziny. A mi pozostanie ta mieszanka radosci i smutku. Ale nie bede o tym myslec jeszcze przez chwile i poprostu naciesze sie nimi, poki czas.