poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Szeptem...



 
tydzień 6.
 
Poranki pojawiają się nagle, rześkie i pełne dziecięcego szczebiotu. Otwieram to jedno, to drugie oko. A potem wszystko toczy się znanym rytmem. Kawa bulgocze na kuchence, słychać dźwięk otwieranej lodówki i dzieci rozprawiające o tym, kto dziś będzie piratem (bo Dziewczynka też lubi "chłopcowe" zabawki i gotowa zamienic Alicję na lupę). Palce męża stukają miarowo po klawiaturze. Grant, publikacja, mail. Wiadomości. A za chwilę buziak przed wyjściem, plecak w rekiny i ulubiona czerwona butelka i... zostajemy same. Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, bo zanim się nie obejrzymy do niebieskiego plecaka dołączy inny, zapewne różowy. Cieszy mnie to i smuci jednocześnie.
 
Lubię ten rytm, podobnie jak przedpołudnia z farbkami na palcach i popołudnia z szumem pralki i ciepłym oddechem śpiącej Dziewczynki. Podobnie jak moment, kiedy Chłopiec wraca z przedszkola i pochłania stos naleśników, a także nasz codzienny wieczorny rytuał, kiedy to czytamy kolejne książki. Bo czytać Chłopcu mogę tylko ja. Ot tak.
 
I tylko czasem...
 
Czasem dopada mnie melancholia i zadaję sobie szeptem pytanie o sens tego wszystkiego. I zerkam na innych. To ten moment, kiedy mało robi się radości a dużo niejasnego smutku. A potem znów wracam do tego, co jest jedyne i niepowtarzalne - do własnego życia.
 
...
 
Coraz częściej łapię się na myśli, że będzie mi brakowało drobiazgów, które są częścią naszej codzienności w miejscu, w którym jesteśmy. I coraz częściej gotowa jestem za tym tęsknić, w zamian za zmianę, która przecież powinna nadciągnąć. Oby...

wtorek, 2 kwietnia 2013

A skoro to już kwiecień... (w marcu lubię)


tydzień 5.
 
To był bardzo ważny miesiąc. Ważny wewnętrznie, za zewnątrz przemilczany. A teraz patrzę z radością na nadchodzący czas wyjazdu. Przedtem jednak...
 
 
W marcu lubię:
 
- poczucie ulgi. Rezygnowanie z projektów, czynności, zobowiązań przychodzi mi niezwykle trudno. W marcu nauczyłam się jednak zostawiać rzeczy błahe na rzecz istotnych, koncentrować się na celach. Niełatwa, ale niezmiernie ważna lekcja.
 
- żonkile I tulipany. Kwintesencję wiosny.
 
- piernik. Tak, bardziej nawet niż w grudniu. Upieczony spontanicznie, przy okazji, ucieszył mnie niezmiernie.
 
- postęp. Czuję, że zrobiłam ogromny fotograficzny skok, że panuję nad aparatem I że robi on to, czego ja chcę.
 
- Torańską. Jej wywiady z Onymi. Przerażająca, ale cenna lektura. Podobnie jak Czarny czwartek, który stał się ważnym dla mnie filmem.
 
- Wielkanoc, piknik z dziećmi, czas dla nas, a co za tym idzie...
 
- rozmowy. Ważne, często trudne, niezbędne.
 
- oczekiwanie na to, co niebawem nastąpi.
 
- poczucie zmiany, która do nas nadciąga, raczej intuicyjne niż realne. Ale kto wie...?
 
- stary aparat z wczesnych 50., kupiony za bezcen na ebay'u. Nie wiem, czy działa, ale na pewno będzie doskonałym uzupełnieniem sesji dziecięcych.
 
- wiosnę. Ot tak.