tydzień 6.
Poranki pojawiają się nagle, rześkie i pełne dziecięcego szczebiotu. Otwieram to jedno, to drugie oko. A potem wszystko toczy się znanym rytmem. Kawa bulgocze na kuchence, słychać dźwięk otwieranej lodówki i dzieci rozprawiające o tym, kto dziś będzie piratem (bo Dziewczynka też lubi "chłopcowe" zabawki i gotowa zamienic Alicję na lupę). Palce męża stukają miarowo po klawiaturze. Grant, publikacja, mail. Wiadomości. A za chwilę buziak przed wyjściem, plecak w rekiny i ulubiona czerwona butelka i... zostajemy same. Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, bo zanim się nie obejrzymy do niebieskiego plecaka dołączy inny, zapewne różowy. Cieszy mnie to i smuci jednocześnie.
Lubię ten rytm, podobnie jak przedpołudnia z farbkami na palcach i popołudnia z szumem pralki i ciepłym oddechem śpiącej Dziewczynki. Podobnie jak moment, kiedy Chłopiec wraca z przedszkola i pochłania stos naleśników, a także nasz codzienny wieczorny rytuał, kiedy to czytamy kolejne książki. Bo czytać Chłopcu mogę tylko ja. Ot tak.
I tylko czasem...
Czasem dopada mnie melancholia i zadaję sobie szeptem pytanie o sens tego wszystkiego. I zerkam na innych. To ten moment, kiedy mało robi się radości a dużo niejasnego smutku. A potem znów wracam do tego, co jest jedyne i niepowtarzalne - do własnego życia.
...
Coraz częściej łapię się na myśli, że będzie mi brakowało drobiazgów, które są częścią naszej codzienności w miejscu, w którym jesteśmy. I coraz częściej gotowa jestem za tym tęsknić, w zamian za zmianę, która przecież powinna nadciągnąć. Oby...