niedziela, 17 sierpnia 2014

Arbuz juz nie taki slodki, zmierzch zapada szybciej. Dwa tygodnie i pare tysiecy kilometrow do przejechania dziela nas od poczatku roku szkolnego. Pierwszego dla Chlopca, pierwszego dla nas.
Na poczatku lata zastanawialam sie, kiedy dopadnie nas nuda. Tymczasem czekam na wrzesien, zeby odpoczac. A w miedzyczasie Chlopiec wyrosl z hulajnogi i dostal druga, koniecznie czerwona ("ale wiesz, jak nie da rady, to ta niebieska tez moze byc..."), w ramach przyspieszonego prezentu urodzinowego. Nauczyl sie tez plywac, nie wiem kiedy, niemal z dnia na dzien, z lekcji na lekcje i teraz po prostu nie chce wychodzic z wody. Dziewczynka za to przelamuje strach i zanurza sie coraz bardziej, az do nosa. I strasznie jest z siebie zadowolona. 
Wraz z konczacym sie latem konczy sie tez ksiazka o Muminkach, ktora czytamy niemal co wieczor. Tam tez juz sierpien i zaraz Wloczykij odejdzie. A Chlopiec z wypiekami na twarzy rozszyfrowuje jezyk Topika i Topci i upewnia sie, ze u nas nie ma Buki. Na deser mamy Dzieci z Bullerbyn, czytane przez Pania Irene Kwiatkowska. I nie wiem juz sama, komu bardziej sie podoba - im, czy mi.
Tesknie juz za jesienia, chociaz ta nasza jest taka... niejesienna. Chociaz gdy sie dobrze poszuka. Zapach chlodnego powietrza zawita tu pewnie dopiero w listopadzie, ale dynie juz powoli zagladaja do nas. I znowu bedziemy sie rozgrzewac zupa dyniowa i jesc dyniowe ciasto. Dzieci zas dopytuja sie o pierniki i planuja, o co poprosic Mikolaja. Tak, chyba juz nasycilismy sie latem. Jeszcze tylko wycieczka do Kolorado, przetarcie nowych szlakow i jestesmy gotowi na nowy sezon. 

niedziela, 6 lipca 2014

Lato.

Nasz dom pachnie sola morska i arbuzem, pod stopami w lazience czuje ziarenka piasku, dzieciom pociemnialy buzie, a ja widze na swoich nogach jasne paski od sandalow. Znowu nie zamykamy balkonu na noc i spimy pod cienkim kocem. Z czelusci balkonowej szafy wydobywamy wiaderka i lopatki, nikt nie ma ochoty na obiad a zmierzch zapada pozniej niz zwykle. Tak, lato zawitalo do nas zdecydowanie. I nawet mysli w moje glowie sa jakby jasniejsze...

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Ostatni dzien czerwca.


Ostatni dzien czerwca. Dziewczynka zabrala dzis ze soba do przedszkola kwiaty i polskie slodycze - bedzie zegnac sie ze swoimi paniami z przedszkola. Wroci tam za dwa miesiace, inna, juz czteroletnia. Chlopiec idzie dzis do przedszkola po raz ostatni - ten wrzesien bedzie dla niego poczatkiem nowej przygody, na ktora oboje wydajemy sie byc gotowi. Dla mnie za to ten ostatni dzien czerwca to poczatek zajec na uczelni, powrot do tego, co kocham, a co zapomniane przez lata ich wczesnego dziecinstwa. Wracam wiec do Chomskiego i teorii nauczania. 

Ten czerwiec to wiele zmian. Oddalismy nasze zielone karty, powiekszylismy grono amerykanskich obywateli, choc to kropla w morzu, a raczej oceanie, nowych Amerykanow, jesli przyjrzec sie statystykom. Pamietam jak dzis, kiedy ktos zasugerowal nam kiedys, ze fajnie by bylo, gdybysmy mieszkali tu wystarczajaco dlugo, by moc to zrobic. Wtedy wydawalo sie to takie nierealne... Do tego w koncu odwazylam sie i zrobilam amerykanskie prawo jazdy, dziesiec lat po tym, jak pewnego listopadowego dnia zdalam swoje pierwsze w zyciu prawo jazdy na gdynskich ulicach. Nastepnego dnia spadl snieg, a ja czulam, ze mam wyjatkowe szczescie.

A jutro juz lipiec, druga polowa roku, ktory przeciez dopiero co sie zaczal. Patrzac wstecz na pierwsza polowe moge przyznac, ze jest to jeden z lepszych okresow mojego pobytu tu. Teraz za to czekam na pierwszy dzien, w ktorym nie bedziemy musieli zupelnie nic, kiedy bede miala czas na czytanie dzieciom Muminkow, zabranie ich do biblioteki i uczenie Chlopca zawilosci polskiej ortografii. Ciekawa jestem tego lata, z duzymi juz dziecmi i z nowym wyzwaniem dla siebie. Niech bedzie pieknie!

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Ostatnio latwiej tu o obrazy niz slowa. Tym razem - skrawki Meksyku. Tymczasem juz czerwiec - niech bedzie piekny!










wtorek, 20 maja 2014

San Francisko. Urywki.

Chinatown w San Francisko jest niesamowite, jakby zawieszone w czasie. Enklawa w samym srodku miasta, umiejscowiona miedzy dzielnica finansowa a wloska. Wszystko tam zwalnia i czlowiek ma poczucie, ze znalazl sie poza czasem i poza Stanami. Najwieksze skupisko Chinczykow w USA, dzielnica wypelniona malymi uliczkami, straganami, na ktorych mozna kupic wszystko, zapachem orientalnego jedzenia i napisami w jezyku chinskim. Wyjatkowym miejscem na naszej drodze byla wytwornia ciasteczek chinskich, tych z przepowiednia w srodku. Male pomieszczenie z maszyna, ktora wypieka te ciastka od dwoch wiekow i z pania, ktora nadaje im ksztalt, szybko i sprawnie, bo inaczej zostaja z nich tylko slodkie krazki. A tuz obok sklep z pieknymi dzielami sztuki, w ktorym kupic mozna m.in. czterocentymetrowe figurki z kosci mamuta, sprowadzanej z Syberii. Cena - $2,500. I muzeum poswiecone chinskim emigrantom, z oryginalnymi rzeczami, ktore ze soba przywiezli. Calosc robi niesamowite wrazenie i wymaga czasu, by wchlonac nowe doswiadczenia. Najlepiej przy kawie w sasiedniej dzielnicy.






czwartek, 17 kwietnia 2014


Piekna wiosna, z zaskakujaca chlodna nutka w powietrzu, oczekiwaniem na zmartwychwstanie, rowniez to osobiste, z Bachem i mazurkiem. Napotkany zupelnie przypadkowo na polce sklepowej sloik z chrzanem przenosi mnie w myslach do domu rodzinnego sprzed lat, z tata scierajacym chrzan, z zapachem bialej kielbasy i z baziami, ktore dzis zastapic musza lilie. Wielkanoc jest dla mnie wyjatkowa. Siedem lat temu w Wielki Piatek zareczylam sie z moim mezem, a jutro, tez w Wielki Piatek, pojde do szkoly, zeby zapisac naszego syna do zerowki. 

Tymczasem rozmawiamy o Ukrainie. Kazde z nas z innego punktu, z innymi doswiadczeniami. Slucham raczej niz mowie, bo paralela do sytuacji w bylej Jugoslawii jest przerazliwie widoczna. Rozmawiamy tez o kondycji Europy, o tym, ze przez tyle lat nie zmienilo sie nic. I malo to optymistyczne w kwestii powrotu, ktory powraca do nas jako temat kolejny juz rok. A za chwile przyjmiemy obywatelstwo kraju, z ktorym niewiele nas laczy. I musze wyznac, ze choc spakowalabym walizki juz dzis, zycie tu zmienilo moj obraz swiata.

A w niedzielny poranek podzielimy sie jajkiem, zajrzymy do cerkwi, zadzwonimy do najblizszych. I bedziemy sie cieszyc nowa nadzieja. Bo przeciez o to chodzi, o nieustanne zmartwychwstawanie. 

piątek, 4 kwietnia 2014

Byl kiedys taki pan... Migawki z Sopotu.


Nie pamietam, jak ze wspomnien o kaszubkiej wsi lat '60 przeszlysmy do rozmowy o nim. Tamtego styczniowego wieczoru nasze mieszkanie wypelnilo sie wspomnieniami mojej Mamy, a ja sluchalam z ciekawoscia. I pewnie wplotl sie po prostu w jej opowiesc o pracy w domu dziecka na ulicy Emilii Plater. Parasolnik. A wlasciwie Czeslaw Bulczynski, choc niewielu go pod tym imieniem znalo. Barwna postac, obwieszona parasolami, ktora wryla sie w obraz miasta i zapadla w pamiec jego mieszkancow. Ja sama nigdy go nie widzialam, zreszta w latach osiemdziesiatych nie krazyl juz po Monciaku tak czesto. Odszedl, gdy mialam dziesiec lat. I przyznam, ze czuje niesamowity niedosyt, zal, ze nie udalo mi sie go spotkac. Kiedy nastepnym razem odwiedze Sopot, przystane przed jego skromnym pomnikiem i opowiem dzieciom, kim byl ten magiczny pan. Wiecej o nim znajdziecie tu.