środa, 29 sierpnia 2012

w sierpniu lubię...

 
Lato się kończy... odczuwam to po raz pierwszy od paru lat. Do tej pory zmiany pór roku przechodziły u mnie niezauważalnie, w tym roku bacznie się im przyglądam. Kupiłam dzieciom ubranka z jesiennym akcentem, idealne na planowaną za jakiś czas sesję na polu dyniowym. A tymczasem sierpień dobiega końca, czas więc na małe podsumowanie. W sierpniu lubię:
 
1. Listy Julii Child do przyjaciółki. Od treści bardziej zachwyca mnie język, jakim książka jest napisana, z elegancją lat pięćdziesiątych.
 
2. PSB, za puszczanie programów kulinarnych Julii Child z okazji setnej rocznicy jej urodzin. Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że gotowanie jest sztuką
 
3. Przebrnięcie przez trudną część kursu fotografii. Czuję, że będę musiała wrócić do niektórych fragmentów, póki co jednak jestem gotowa pójść dalej
 
4. Photoshop. Bałam się tego programu, ale pokochałam od pierwszego wejrzenia. Czeka mnie długa droga, wiele tutoriali w internecie i wiele prób, zanim opanuję choć podstawowe funkcje, ale jestem gotowa na wyzwanie. Wczoraj udało mi się stworzyć znak wodny, który widać na powyższym zdjęciu.
 
5. Myśl o wakacjach. Już jutro przepakuję aparat z torby do plecaka, zapakuję wszystkie zbędne i niezbędne ubrania i drobiazgi, a w piątek z samego rana ruszymy po przygodę.
 
6. Planowanie sesji urodzinowej syna. Chwilami ciężko mi uwierzyć, że mam tak duże dziecko, które przychodzi czasem do mnie po to tylko, by objąć mnie za szyję i powiedzieć mi "Bardzo Cię kocham, Mamo". Macierzyństwo jest najbardziej ekstremalnym z życiowych doświadczeń.
 
7. Powrót do źródeł. Sięgnęłam po opowiadania Lenza w oryginale bez konieczności sięgania po słownik. A jednak pewnych rzeczy się nie zapomina.
 
8. Pierwsze chłodniejsze dni i zapach deszczu w powietrzu. Upał nadal nie ustępuje, ale trafiają się chwile oddechu, kiedy zaczynam funkcjonować w pełni.
 
9. Moje krótkie włosy. Obcięłam je o wiele krócej niż zwykle i... po raz pierwszy od dawna wyszłam zadowolona z salonu. Myślę o zmianie koloru na nieco ciemniejszy, ale zostaje to kwestią otwartą.
 
10. Przyglądać się zabawom moich dzieci. Fakt, że nie są razem przez cały dzień sprawia, że popołudniami nie umieją się od siebie oderwać. Często przyglądam się ich zabawom, przysłuchuję rozmowom, zaśmiewając się nierzadko do łez.
 
11. Zieloną herbatę. Nic nie zastąpi porannej kawy, podanej przez męża, ale zielona herbata to mój nieodłączny towarzysz na resztę dnia. Jestem pewna, że znajdzie się na nią miejsce w walizce.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

a jednak trwają...

Miało nie być wakacji. Z różnych powodów. Urlop miał być spędzony w domu, spokojnie, sennie, z drobnymi wypadami tu i tam, szukaniem odpowiedzi na pytania, które powracają do nas częściej niż kiedyś. Wydawało się to być bardzo praktycznym pomysłem, oszczędzającym nam wydatków a dzieciom niekończącej się jazdy samochodem do zbyt daleko oddalonych celów. Tymczasem znaleźliśmy miejsce na wyciągnięcie ręki, w którym można nacieszyć się pustynią i ostrym powietrzem gór. Zanim weźmiemy się za szukanie odpowiedzi na nurtujące nas pytania, złapiemy oddech i nacieszymy się niespiesznym byciem razem. Do bagażnika oprócz nabytego niedawno w sposób zupełnie przypadkowy kostiumu kąpielowego i polara trafią też suszone wiśnie dla dziewczynki, suszone ananasy dla chłopca, dwa bochenki świeżo upieczonego, domowego chleba i ciasto bananowe. I aparat. Obowiązkowo.
 
...
 
W sklepach tymczasem ostatnie akcesoria plażowe niechętnie ustępują miejsca ceramicznym dyniom i metalowym czarownicom.

czwartek, 23 sierpnia 2012

koniec lata

Upał dał za wygraną. Od dwóch dni jest przyjemnie chłodno, słońce kryje się za warstwą chmur, a mi udało się lekko zmarznąć w zbyt cienkim podkoszulku. Wygląda na to, że koniec lata nieubłaganie nadszedł. A wraz z tą zmianą przyszły inne. Nagrzany piec nie powoduje fal nieznośnego ciepła w domu, co sprawia, że domowy chleb będzie gościł na naszym stole częściej niż ostatnimi czasy, ciepła herbata o pomarańczowej nucie, stojąca przede mną na stoliku smakuje o wiele lepiej niż tydzień temu, a ja wyrwałam się z letniego letargu i znowu wertuję materiał z kursu fotografii.
Koniec lata przyniósł też nostalgię. Teraz bardziej niż zwykle tęsknię za polnymi drogami, lasem i górami, nie wspominając o gdyńskim klifie i gdańskiej starówce. I częściej niż dotychczas zadaję sobie trudne pytania o nas, nasze cele i wybory. Mam nadzieję, że po pracowitej zimie, trudnej wiośnie i radosnym, energetycznym lecie ta jesień okaże się pełna zmian i odpowiedzi. Na pewno będzie pełna zdjęć. I jabłecznika. 

wtorek, 21 sierpnia 2012

Mewy przestały już do nas zaglądać, znad morza coraz częściej odwiedza nas za to przyjemna bryza. Dzieci znajomych ruszają już powoli do szkół, a na ziemi leżą uschnięte liście. I chociaż przyczyn tego ostatniego dopatrywałabym się raczej w fali upałów niż w zbliżającej się jesieni, prawda jest taka, że w powietrzu unosi się nieubłaganie jej zapach. I dobrze. Lato było cudne, pełne świeżych owoców i warzyw, skrzętnie w tym roku odkrywanych przez chłopca, urodzin, nowych miejsc i nowego rytmu, dobrej lektury i lokalnego piwa, ale jak to się ma ze wszystkim i ono straciło już niemal swój urok. Jeszcze tylko świętować nam pozostaje urodziny chłopca, który przyszedł na świat w moim ukochanym miesiącu i lato może już sobie iść, by zrobić miejsce na jesień, zapach ciepłego jabłecznika i polar, którym otulać się będę wieczorami, a także na festiwal jabłek, sesję zdjęciową w dyniach i wszystko to, co jeszcze przed nami, a o czym nie wiemy. Jestem gotowa na zmianę.  

czwartek, 16 sierpnia 2012

dotykanie światów


Poranek na placu zabaw. Córka przesypuje piasek z rączki do rączki, powoli robi się senna. Z niewielkiej odległości dobiega tradycyjna chińska muzyka. Dwie starsze pary, oni grają, one śpiewają. Ich wnuki w skupieniu wpatrzone w dziadków. Córka zastyga na chwilę i też słucha. Ja tymczasem myślę o niedawnej wizycie w Chinatown w San Francisko, największym poza Chinami skupisku chińskiej społeczności. Stała obecność lampionów, tanich zabawek, które rozpadają się w palcach, napisów, których nie umiem rozszyfrować i morze azjatyckich twarzy, niemal zawsze poważnych, z tym charakterystycznym rodzajem skupienia. Czułam się tam trochę jak intruz. Na podobne twarze, choć o złagodzonych rysach, napotykam się w przedszkolu syna. Jest jedynym białym dzieckiem w grupie. I nie mam wrażenia, że szczególnie mu to przeszkadza, co więcej, myślę, że przyjął ten fakt jako oczywistość, zupełnie nie poświęcając mu uwagi.

Uganda. Do tej pory była miejscem na mapie Afryki. Dzisiaj pewien mężczyzna z Ugandy jest ulubionym wujkiem moich dzieci. Zawsze czekają na jego przyjście, bo wiedzą, że będzie się z nimi bawił. A ja wiem, że będzie też na nich uważał. Wraz z żoną, Amerykanką żydowskiego pochodzenia, czekają na narodziny córeczki. Czasem spotykam w ich domu ludzi z jego społeczności. Czarni jak noc, w kolorowych ubraniach. Głośni i lubiący tańczyć. Nas postrzegają jako colorless, ludzi bez koloru. Przypominają barwne ptaki.

Ponownie plac zabaw. Mama owinięta w sari wspina się za synkiem po drabinkach. Myślę o swoim sari, prezencie od hinduskiej koleżanki. Nigdy go nie założyłam, nie jestem pewna, że kiedyś założę, a jednak był to jeden z najmilszych prezentów, które dostałam. Myślę też o syropie z imbiru i miodu, który przygotowała dla mojego synka, kiedy ten miał kaszel. I jedzeniu, którym nas poczęstowała. I o tym, jak miłą jest osobą.

Stykam się z tymi światami na co dzień. Kupuję twaróg od kazachstańskiej sprzedawczyni, zabieram dzieci do hinduskiej pani pediatry, prowadzę syna do jego azjatyckich kolegów i koleżanek, spotykam inne polskie mamy i wymieniam się przepisami na chleb. Moje życie zmieniło się, horyzonty poszerzyły, a jednak... myślę, że mimo wszystko te i inne światy są światami równoległymi, przenikającymi się jedynie z pozoru. Człowiek ma bowiem tendencję ciągnięcia do tego, co mu znane, bo to daje poczucie bezpieczeństwa. Dobrze jest jednak dotykać tych światów, starać się je zrozumieć. Moim dzieciom przychodzi to w zupełnie naturalny sposób, mnie zachęca do refleksji. A potem spoglądam na swój dom i uświadamiam sobie, że coraz częściej zapominam, że i on składa się z dwóch różnych światów, które udało się nam połączyć kompromisem, wysiłkiem i... miłością.

wtorek, 14 sierpnia 2012

sezon na papryki



Uwielbiam paprykę. Surową, chrupiącą pod zębem, doskonały dodatek do kanapki ze świeżo upieczonego chleba i sera pleśniowego, delikatną, ugotowaną w zupie w towarzystwie innych warzyw, a nade wszystko pieczoną, wyjmowaną z rozgrzanego pieca, w którym traci swój kształt i staje się niezwykle aromatyczna. Uwielbiam zdejmować jej przypieczoną do czarności skórkę, posypywać grubo zmieloną solą i posypywać serem feta. Dla mnie taka papryka to jedno z ukochanych dodatków do dań albo posiłek sam w sobie. Szczególnie w upalne dni. Ostatnio jest tych papryk w bród, próbuję się nimi nacieszyć, zanim przestaną smakować słońcem i osiągną horrendalne ceny.
Tymczasem lato nie daje za wygraną, padają rekordy ciepła, temperatura od ponad tygodnia nie spada poniżej trzydziestu stopni. Wentylatory przynoszą nieznaczną ulgę, na zewnątrz też trudno wytrzymać, noce nie przynoszą ulgi a dnie snują się senne. Powoli dochodzę do wniosku, że tutejszy klimat, uwielbiany przez tych, którzy tu mieszkają i wytęskniony przez tych, którzy tu nie mieszkają, jest dla mnie zbyt ciepły. Tęsknię za chłodem i szalikiem w paski. I choć śnieg chętnie oglądałabym jedynie w okolicach świąt, nie mogę się doczekać zapachu chłodnego powietrza.



wtorek, 7 sierpnia 2012

to lato...

To lato zapamiętam jako lato pełne naleśników, soczystych czereśni i rozkrzyczanych mew. Chociaż do oceanu mamy pięć mil, mewy odwiedzają nas co wieczór, krążąc nad dziedzińcem i krzycząc. Za każdym razem, kiedy słyszę ich dźwięk, myślę o Gdańsku i twórczości Grassa, choć to w pewnym sensie to samo.

Gdy tylko znajdę chwilę czasu, zaglądam do książki Andrei Reusing, chłonąc smaki i zapachy. A w głowie układa mi się powoli sesja urodzinowa mojego synka. Na liście rzeczy do zrobienia jest też sesja fotograficzna Starej La Jolli, miejsca, w którym zawsze czuję się jak na wakacjach. Na stoiskach warzywnych tym czasem wysyp czerwonej papryki, w tym roku postanowiłam zamarynować kilka, by kiedy sezon minie wyjąć je ze słoika i zaserwować w towarzystwie sera feta i himalajskiej soli. Przechodząc między stoiskami staram się nie widzieć pojawiających się tu i ówdzie dyń. Jeszcze nie czas na nie, co sugeruje temperatura za oknem. Ja sama staram się nacieszyć smakami lata, kupując fasolkę szparagową i popijając mrożoną herbatę. Jesień i tak przyjdzie...

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

więcej takich niedziel...


Niedziela zaczęła się nieprzyzwoicie wcześnie alarmem przeciwpożarowym. Kiedy wszystko wróciło do normy, za oknem zaczynało powoli świtać i dzieci nie dały się namówić na powrót do łóżka. Chwilę później w domu rozchodził się aromat drożdżowego ciasta, jednego z tych drobiazgów, które dają mi poczucie bezpieczeństwa i domowego ciepła. Kolejne godziny przesuwały się przed nami w spowolnionym tempie, pozwalając nacieszyć się wspólnie zjedzonym śniadaniem, spacerem i niespodziewaną drzemką dzieci, która dała nam czas na to, by po prostu pobyć ze sobą w ciszy domu i porozmawiać o różnych sprawach, tych ważnych i tych zupełnie nieistotnych. A pod koniec dnia wyciągneliśmy z synem i córką foremki w kształcie leśnych zwierząt i zrobiliśmy marcepanowe ciasteczka. I jeśli o mnie chodzi, takie niedziele mogłyby nigdy się nie kończyć.

A dziś... wstałam z bólem głowy i uśmiechem na twarzy. I to chyba jest szczęście. W sklepach tym czasem króluje jesień. Letnie ubrania zwisają smętnie z wieszaków w tym kącie sklepu, gdzie jeszcze niedawno trwała wyprzedaż wiosennych płaszczy, na środku sklepów zaś kolorowe swetry i miękkie szale zachęcają do kupna. I tylko cudem udało mi się kupić nowe sandały, w zastępstwie tych, które odmówiły współpracy i z żałością pękły w zupełnie niestosownym momencie. I przyznam szczerze, że czekam na jesień, tegoroczne dynie, które postawimy na balkonie, a z których wnętrza planuję zrobić swoje pierwsze w życiu  ciasto dyniowe oraz na zbiór jabłek w Julian. Tymczasem...

Udało mi się obejrzeć dwa ciekawe filmy, jeden o herbacie (przyznam, że herbata towarzyszy mi codziennie, parzona w przepastnym dzbanku, często w towarzystwie miodu, a latem z kostkami lodu) a drugi o diecie wegańskiej i wpływie mięsa i produktów mlecznych na nasz organizm. I choć nie mogłabym być weganką, bo nie wyobrażam sobie życia bez latte, sernika i świeżego rosołu, staram się od długiego już czasu opierać naszą dietę na warzywach. Sięgnęłam też po raz kolejny po książkę kulinarną, w której przepisy zdają się być dodatkiem do opowiadań o życiu wsród i umiejętności celebrowania pór roku i bogactwa ziemi. A w przerwach między czytaniem o szparagach i świetle w fotorgafii poczytuję dzienniki Igora Mandića, który wpasował się między Kota i mysz a spoglądającego na mnie z półki Maraia. Ostatnio niesamowicie cieszy mnie sam fakt istnienia. Mam nadzieję, że mi to zostanie.

środa, 1 sierpnia 2012

Witaj sierpniu!

Lubię sierpnie. Lato jest już wtedy rzeczą oczywistą, wieczorny chłód obiecuje jesień, a słońce nadal raczy ciepłem. Poza tym w przeciwieństwie do lipca sierpień wydaje się być nieco bardziej powolny, refleksyjny, wyciszony. I tego właśnie mi trzeba.