czwartek, 16 sierpnia 2012

dotykanie światów


Poranek na placu zabaw. Córka przesypuje piasek z rączki do rączki, powoli robi się senna. Z niewielkiej odległości dobiega tradycyjna chińska muzyka. Dwie starsze pary, oni grają, one śpiewają. Ich wnuki w skupieniu wpatrzone w dziadków. Córka zastyga na chwilę i też słucha. Ja tymczasem myślę o niedawnej wizycie w Chinatown w San Francisko, największym poza Chinami skupisku chińskiej społeczności. Stała obecność lampionów, tanich zabawek, które rozpadają się w palcach, napisów, których nie umiem rozszyfrować i morze azjatyckich twarzy, niemal zawsze poważnych, z tym charakterystycznym rodzajem skupienia. Czułam się tam trochę jak intruz. Na podobne twarze, choć o złagodzonych rysach, napotykam się w przedszkolu syna. Jest jedynym białym dzieckiem w grupie. I nie mam wrażenia, że szczególnie mu to przeszkadza, co więcej, myślę, że przyjął ten fakt jako oczywistość, zupełnie nie poświęcając mu uwagi.

Uganda. Do tej pory była miejscem na mapie Afryki. Dzisiaj pewien mężczyzna z Ugandy jest ulubionym wujkiem moich dzieci. Zawsze czekają na jego przyjście, bo wiedzą, że będzie się z nimi bawił. A ja wiem, że będzie też na nich uważał. Wraz z żoną, Amerykanką żydowskiego pochodzenia, czekają na narodziny córeczki. Czasem spotykam w ich domu ludzi z jego społeczności. Czarni jak noc, w kolorowych ubraniach. Głośni i lubiący tańczyć. Nas postrzegają jako colorless, ludzi bez koloru. Przypominają barwne ptaki.

Ponownie plac zabaw. Mama owinięta w sari wspina się za synkiem po drabinkach. Myślę o swoim sari, prezencie od hinduskiej koleżanki. Nigdy go nie założyłam, nie jestem pewna, że kiedyś założę, a jednak był to jeden z najmilszych prezentów, które dostałam. Myślę też o syropie z imbiru i miodu, który przygotowała dla mojego synka, kiedy ten miał kaszel. I jedzeniu, którym nas poczęstowała. I o tym, jak miłą jest osobą.

Stykam się z tymi światami na co dzień. Kupuję twaróg od kazachstańskiej sprzedawczyni, zabieram dzieci do hinduskiej pani pediatry, prowadzę syna do jego azjatyckich kolegów i koleżanek, spotykam inne polskie mamy i wymieniam się przepisami na chleb. Moje życie zmieniło się, horyzonty poszerzyły, a jednak... myślę, że mimo wszystko te i inne światy są światami równoległymi, przenikającymi się jedynie z pozoru. Człowiek ma bowiem tendencję ciągnięcia do tego, co mu znane, bo to daje poczucie bezpieczeństwa. Dobrze jest jednak dotykać tych światów, starać się je zrozumieć. Moim dzieciom przychodzi to w zupełnie naturalny sposób, mnie zachęca do refleksji. A potem spoglądam na swój dom i uświadamiam sobie, że coraz częściej zapominam, że i on składa się z dwóch różnych światów, które udało się nam połączyć kompromisem, wysiłkiem i... miłością.

1 komentarz:

viwaldi pisze...

najlepszy post. bez dwoch zdan NAJLEPSZY.