piątek, 30 grudnia 2011

był sobie chłopiec...


Chłopiec był mały i bezradny. I miał piękne loki przetkane promieniami słońca. I bursztynowe oczy. Potem zaczął wyrastać z butów, spodenek, zabawek. Włosy skrócono, spodnie zmieniono na te mniej dziecięce, a bardziej chłopięce. Dziś chłopiec dostał rower. I nagle stał się całkiem sporym chłopcem. Chłopcem, który oprócz niebieskiego misia pokochał również czarny rower.

Była sobie dziewczynka. Bardzo chciała być jak brat. I też dostać rower. Nie ma jednak takiego rowera, do którego pedałów by dosięgnęła. I musi poczekać na wiosnę, a może nawet lato. I zaklina czas, wyjmując z szafy letnie czapki, też wciąż jeszcze za duże. I wygląda w nich pięknie.

Była sobie mama, czasem zbyt zmęczona, by docenić uroki chłopca i dziewczynki. Mama, która kocha ich aż do księżyca... i z powrotem.

czwartek, 29 grudnia 2011

w grudniu lubię...




Pomysł zaczerpnięty od Truskawkowej Ani. Bardzo przypadł mi do gustu. Zaczynamy!
W grudniu lubię...
1. Pierwsze zdania mojej córeczki (piesek idzie, idzie, idzie... Co robisz? czyta (pochylona nad Mickiewiczem), tata chodź)
2. Rozśpiewanego synka, który do melodii kolęd dobiera własne słowa (głównie opisujące właśnie wykonywane czynności)
3. Widok oceanu bez tłumu turystów
4. Wspólne pieczenie pierniczków
5. To, że znowu jesteśmy na wyciągnięcie ręki
6. Nowe blogowe odkrycia
7. Herbatę w czarnym kubku
8. Opowieści chłodnego morza Huelle
9. Fakt, że powstał ten blog
10. Oczekiwanie nowego, lepszego roku
11. Zapach mandarynek na rękach
12. Nowy ciepły koc, idealny na zimne wieczory
13. Światło lampek choinkowych
14. Nowe, antykwarialne pozycje kulinarne
15. ... i niezmiennie... Hillcrest...

środa, 28 grudnia 2011

potrzebny jak powietrze



Obudziłam się z gorączką. Potem było tylko gorzej. Mąż zajął się maluchami a ja zaległam na kanapie pod kocem. Na zmianę popijałam herbatę, czytałam o weteranach i wizji twórców Ameryki dot. kształtu kościoła i spałam. Po południu sięgnęłam nawet po Dziennik Sandora Marai... Niesamowicie dużo treści w lapidarnych zdaniach. Teraz, wieczorem, czuję się średnio i nie wiem, jak będzie jutro. Jedno wiem na pewno, mój organizm domagał się przerwy. Taki dzień potrzebny był mi jak powietrze. Nie wiem, kiedy się powtórzy, więc chwilo trwaj! (wracam pod koc...)

wtorek, 27 grudnia 2011

... i po świętach


Nie lubię pierwszego dnia tuż po świętach, kiedy człowiek wyrwany zostaje z radosnego nastroju do szarej rzeczywistości. Nigdy nie umiem jej ogarnąć. I nieważne, czy to powrót z wakacji, koniec świąt właśnie, czy jakaś inna okazja, następnego dnia czuję się jak na kacu. I dzień dłuży się w nieskończoność. Jak ten dzisiejszy.

Skończyłam Opowieści..., ba, nawet przeczytałam jedno opowiadanie Mrożka, które rozśmieszyło mnie prostotą

Plany do końca dnia to napić się herbaty i wylegiwać się na kanapie. Plany do końca roku to ogarnąć zdjęcia i wypalić je na płyty. Plany na przyszły rok... w przyszłym roku.

Czuję, że nadciąga katar. A niech to!

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Święta były pełne słońca...




I pachniały pięknie, piernikiem, hałwą, pomarańczami i wiosną. Dziś zajrzałam do mojego ukochanego antykwariatu i wyszłam z dwoma książkami okołokulinarnymi. Dzień był piękny, podobnie jak wczorajszy.

Rozmawialiśmy dziś o tym, co by było gdyby... Gdyby on zdecydował się na zostanie w Belgradzie. Gdybym nie wsiadła do tego samolotu w kierunku Girony. Gdyby nie odezwał się do mnie na czas. Gdybym nie odpisała. Gdyby... Kto wie, może on byłby lekarzem i pracował w jakimś szpitalu, żył w wynajętym mieszkaniu z serbską żoną. Albo sam. A może miałby inne dzieci... A ja? Gdybym została w Polsce. Albo w Hiszpanii? Albo przyjęła propozycję tego innego kogoś i mieszkała w Londynie? A może byłabym sama? A gdybym... Szkoda by było. Tego co mamy. Naszych dzieci. Nas. Miało być tak. I już. Przecież tylko w ten sposób to wszystko ma sens...

...

gramatyka według mojego synka:
nie nie ma - jest
wszystko nie ma - nie ma niczego
ciężarówka popsuta nie - ciężarówka nie jest popsuta
i jeszcze trochę słowotwórstwa: śmieciaki - śmieciarka

Podoba mi się jego tok rozumowania i to, że z braku opanowania tekstów kolęd wstawiał swoje własne, przeplatając pasterzy jadącymi samochodami.

sobota, 24 grudnia 2011

z tego roku...


Z tego roku chcę zapamiętać:

... zapach włosów mojego synka i te momenty, kiedy zasypia, przytulając się do mnie...
... śmiech mojej córki, kiedy uda się jej zrobić coś, co jeszcze chwilę temu wydawało się niemożliwe...
... jej pierwsze kroki i zacięcie, z jakim próbuje podskoczyć...
... moment, kiedy syn odkrył uroki mowy...
... film Julie & Julia...
... piękno Torrey Pines...
... naszą podróż na wschód Stanów i fartuszek z Annapolis (którego nieopatrznie nie kupiłam) oraz czerwoną okiennicę w Filadelfii...
... ciepło piasku w lipcu (i w lutym)...
... fakt, że skończyłam czytać Blaszany bębenek, po dekadzie prób...
... niedzielne popołudnie w Nowym Sadzie...
... kilka spotkań z dawno niewidzianymi przyjaciółmi i rozmowy, których nigdy za dużo...
... słowa przysięgi, składanej po raz drugi po czterech latach od tej pierwszej, miała ona zupełnie inny wymiar i głębszy sens...
... widok mojej córci w dniu jej chrztu...
... weekendy w Julian z pysznym jabłecznikiem...
... naleśniki w Hillcrest...
... trasę 66...
... tysiąc drobiazgów z codzienności, których wyrazić słowami nie sposób...

To był dobry rok. Mimo wszystko.


...



[wczoraj] Stałam dziś z kubkiem gorącej herbaty w ręku i wyglądałam przez drzwi balkonowe. W powietrzu unosiły się białe pyłki, wirowały w powietrzu i do złudzenia przypominały śnieg. Nie wiem, skąd się wzięły, ale przyniosły wraz z sobą dziwne ukłucie w sercu...
Od tych pasterek pełnych kolęd i śniegu skrzypiącego pod butami minęło już tyle czasu, że nawet nie wiem, czy to rzeczywiście kiedyś się wydarzyło...
To będą piękne święta. I już.

czwartek, 22 grudnia 2011

a na święta...



To był jeden z tych dni, kiedy ma się nie wiadomo skąd pokłady energii i całą masę fajnych pomysłów. Świetnie bawiliśmy się we troje cały dzień, malowaliśmy co się dało i czym się dało, słońce grzało mocniej niż zwykle i nawet tłum klientów w rosyjskim sklepie nam nie przeszkadzał, ba, nawet sprawił, że nawiązaliśmy nowe znajomości. A potem przyszedł wieczór i... kompletnie opuściły mnie siły. A do tego zbiła się nowo kupiona świeczka. I córka nie chce zasnąć. A mnie boli głowa.

A na święta poproszę trochę wolnego, dla złapania oddechu. O resztę prezentów zadbałam sama :).

środa, 21 grudnia 2011

mój syn...


Mój syn nie jest szczególnie werbalnym dzieckiem. Dużo czasu zajęło mu przejście od strefy niewerbalnej do rzeczywistej komunikacji językowej. Nie jest też szczególnie cierpliwy w kwestii kolorowanek, jego rysunki są skeczami lub czymś na pograniczu ekspresjonizmu. Jest do tego dzieckiem, które potrzebuje absolutnej pewności, że to, co robi, na pewno mu się uda, inaczej nie podejmuje się zadań. Mój syn po prostu potrzebuje na wszystko czasu. Jest jednak coś...

Odkąd pamiętam nucił coś. Nucił na spacerze, bawiąc się samochodami, zasypiając. Nucił precyzyjnie, nie gubiąc ani jednej nutki. Uczył się melodii w locie, wystarczyło, że usłyszał coś kilkukrotnie, by po jakimś czasie odtworzyć to z dokładnością. Raz zanucił melodię, którą usłyszał raz, trzy tygodnie wcześniej. To teksty piosenek stały się jego pierwszymi dłuższymi zdaniami. Najbardziej kocha te wiersze, które mają swój rytm. Ulubionym wierszem jest Lokomotywa, bo tyle tam dźwięków. Precyzyjnie udaje straż pożarną, swoje wypowiedzi też często wyśpiewywuje. Zna wiele instrumentów muzycznych, rozpoznaje ze słuchu dźwięk tamburynu, organów, fletu, trąbki, pianina... Godzinami przyglądał się, jak wujek grał na gitarze i wodził palcami po strunach. Te same paluszki przesuwa też chętnie po klawiszach naszego pianina. Dziś przysłuchiwał się przez piętnaście minut panu, który grał na trąbce. Zazwyczaj nie ma w sobie tyle cierpliwości, by stać w miejscu przez dłużej niż kilka minut, co zresztą nie jest dziwne w przypadku trzylatka. Mój syn żyje muzyką. I jestem pewna, że jeżeli zapragnie, może stać się wybitnym muzykiem. A jeśli nie zapragnie... to będzie nucił swoim dzieciom kołysanki do snu. I tak też będzie dobrze.

...

W domu ostatnio rządzi piosenka Sanna i wiersz Konopnickiej Zima zła. Zabawne jest to przejęcie, z jakim synek mówi hu, hu ha, nasza zima zła zważywszy, że nasza zima taka zła nie jest. W nosy i uszy też nie chce sypać, że o rzucaniu w nią śniegiej nie wspomnę. Córka dzielnie wtóruje bratu mówiąc hu, hu, ha i dodając dzyń.

...


Wyjątkowo długi tydzień. Jutro idę zaznajamiać się z czeską sąsiadką. Zobaczymy, czy słowiańska dusza to mit :).

wtorek, 20 grudnia 2011

kiedyś...


Kiedyś przeczytam je wszystkie... I zrobię to i tamto. Kiedyś, ale jeszcze nie dziś, dziś nie mam już sił...

poniedziałek, 19 grudnia 2011

mobilizuje...


Mobilizuje mnie ten blog do działania. I konsekwencji. Kto wie, może przełoży się to na inne dziedziny mojego życia?

niedziela, 18 grudnia 2011

... więcej niż tysiąc słów...





To był bardzo pracowity weekend. A na jutro zapowiadają burzę...

Ostatnio dużo łatwiej mi wyrazić siebie za pomocą obrazów, słowa jakoś nie chcą poukładać się w całość...

Jedną z rzeczy, które lubię w grudniu najbardziej, jest ta refleksyjność ostatnich dni.

Mam plany noworoczne, jak nigdy! Nawet kupiłam kalendarz, żeby się zdopingować.

W centrach handlowych panuje agresja i pośpiech. Unikamy, jak się da.

...

I znowu nie starczyło czasu na czytanie...


let it snow...


Cesaria Evora zmarła dziś... Pamiętam ją z koncertu w Tarragonie, pełną energii, poruszającą się boso po scenie. I ten głos, który trafia nie do uszu, ale prosto w duszę... Żal we mnie przepastny i tylko to jedno umie mnie pocieszyć... ona.

Lubię poranki jak ten dzisiejszy, kiedy wszystko dzieje się powoli, niespiesznie, kiedy w powietrzu unosi się zapach kawy i gofrów a my możemy po prostu ze sobą pobyć. Te poranki, gdy przez okno wdziera się do mieszkania słońce, a dzieci wyobrażają sobie, że cukier puder spadający na ich gofry to śnieg. W takie poranki wszystko jest prostsze niż zazwyczaj.

Istnieją miejsca, których się nie lubi i takie, które się kocha. Są też takie, w których ma się ochotę pobyć, choć na małą chwilę. To jednak nie wszystko. Są miejsca zupełnie neutralne, takie, których nie da się nie lubić, ale których polubić nie sposób. Miejsca, z którymi nie da się związać, choćby nie wiem, co. Dla mnie takim miejscem jest San Diego. I czekam na miejsce, w którym ucieszy mnie każdy kąt, każdy zakamarek...






piątek, 16 grudnia 2011

zdecydowanie...


Zdecydowanie ogarnia mnie bożonarodzeniowe szaleństwo. Gotuję, sprzątam, pakuję prezenty i usilnie staram się nie zapomnieć, o co tak naprawdę w tych świętach chodzi. Wyklejaliśmy z synem książeczkę o Bożym Narodzeniu. Najbardziej fascynowały go gwiazdki, ale jednak zapamiętał żłóbek, jak się okazało przy lekturze książki okołoświątecznej bardziej przypominającej rzeczywistość (książka zaczyna się słowami: "wszystko zaczęło się zakupami 4 tygodnie temu"). Zaliczam to jako spełnienie misji rodzicielskiej. Mnie za to strasznie kusi zakup bombek, ale rozum podpowiada mi, że a. nasza choinka jest mikra, b. nasza choinka ma takie a nie inne rozmiary, by nie dostała się w niepowołane ręce, c. dzieci poniżej lat 4 i bombki to fatalna kombinacja. Ciekawe, czy rozum weźmie górę, szczególnie, że wszędzie są wyprzedaże...

czwartek, 15 grudnia 2011

dziewięć dni do świąt...



Bardzo pracowity dzień. I wieczór. Dobrze, że jutro piątek...

Gdzieś uciekła mi pierwsza połowa grudnia. Jak przez mgłę pamiętam 6 grudnia (pewnie dlatego, że do naszych dzieci święty Mikołaj przyjdzie dopiero w poniedziałek), a tu zbliża się ostatni weekend przedgwiazdkowy. Mam nadzieję, że nie przygniecie mnie fala uszek do barszczu ani pierniczków, które będziemy robić wspólnymi siłami i uda mi się wyrwać choć na chwilę nad ocean.

Całe życie mieszkałam nad morzem. Najpierw Bałtyckim, z jego królującą nad błękitem szarością, potem nad ciepłym (momentami aż zanadto) Śródziemnym, aż wreszcie nad tyleż zachwycającym swoją siłą, co nieprzyjaznym Oceanem Spokojnym. I czasem próbuję sobie wyobrazić, jak mieszka się w miejscu, gdzie słony zapach morza nie dociera...

środa, 14 grudnia 2011

... a potem robolało mnie gardło...


Dzień zaczął się zachęcająco, słońce świeciło, w powietrzu pojawiła się ciepła nuta, jakby wiosna zawitała do nas przez pomyłkę, zbyt wcześnie. Wątpliwości rozwiały chmury i chłód, wyłaniający się nie wiadomo skad, a potem... skusiło mnie ponowne pojawienie się słońca, rozkładającego się leniwie na dachach. Poszlimy na spacer. Zmarzliśmy. Wróciliśmy do niezbyt zimnego mieszkania. A ja czułam, jak ten spacer wychodzi mi bokiem. Nie, nie bokiem, gardłem raczej. I głową. Zima, zecydowanie panuje tu zima, jakkolwiek by się nam nie wydawało.

...

Dover jest jedyną ze znanych mi stolic, w której dzikie króliki przechadzają się głównymi ulicami i nikt nie zakłóca ich spokoju.

wtorek, 13 grudnia 2011

to był bardzo długi dzień

It's December, it's egg nog time!

To był jeden z tych dni, kiedy już od rana wyczuwa się w powietrzu napięcie, które musi zamienić się w serię niefortunnych splotów zdarzeń i kiedy znad kubka z kawą zerkasz dookoła myśląc o tym, że przecież kiedyś się skończy. I na nic zda się mówienie sobie, że należy cieszyć się każdym dniem, że każdy dzień jest ważny. Są ważne i te mniej ważne. Niechciane, paskudne, takie, gdzie na pewno coś się rozleje, a w skrzynce czekać będzie plik rachunków do zapłacenia. Dni, w których dzieci są wyjątkowo rozdrażnione, a korki wyjątkowo ogromne, nieważne, że to nie piątek. A na koniec dnia docierasz do kanapy, by wczołgać się na nią resztkami sił albo... robisz zdjęcia. Bo obiecałaś sobie. I już ci lepiej...

Na pocieszenie zrobiłam listę słów wymawianych przez moją córkę (16 miesięcy):

mama, tata, baba (żaba), nanana (Dusana - imię brata), Ania / Ani, piś, pić, jeść, ata (auto), lala, beb (chleb), nie, tak, nie ma, daj, aaa, Elmo, Minnie, nanana (banana), czita (czyta), dobre, zejś (zejść), dzidzia, no (nos), oko, nio (nie wolno), tato (ciasto), to to (co to), bem (bęc, z piosenki Kółko graniaste), dzyń (z piosenki Sanna), aja (głaszczę), ałała (gorące), atai (okulary), pampa (lampa), jajo, mama (sama), papa, helou (telefon), baby

miau, hau, muuu, meee, oink, ia, chrum, dźwięk na słonia (nie do odtworzenia), uhu

Całkiem solidny zasób jak na taką małą osóbkę.

a na obiad były cukinie...





poniedziałek, 12 grudnia 2011

a w deszczowe dni...

who ate all the cookies?

Deszcz od rana. Miarowe kapanie i przyjemny szum. Dom chłodny, jak to bywa w deszczu. Wszystko spowalnia. My też.

Puszka z pierniczkami staje się powoli puszką po pierniczkach. Weekend spędzimy na wycinaniu kolejnych gwiazdek, ku uciesze syna.

Sobremesa Anny Marii Jopek idealnie nadaje się na deszczowe wieczory. Tak jak para buchająca z żelazka, która przyjemnie ogrzewa. I wino. Wino w szczególności. Najlepiej grzane. I w towarzystwie.

niedziela, 11 grudnia 2011

od czego by tu zacząć...

they grow so fast...

Mistrzostwo polega na konsekwentnym działaniu. Nie wystarczy talent ani pasja, ważna jest regularność. Tak twierdzą ci, którzy je osiągneli. Choćby jedno zdanie, jedno ćwiczenie, jedno pociągnięcie pędzlem po płótnie każdego dnia niezbędne jest do rozwoju.

Ten blog ma być próbą mojej konsekwencji w realizowaniu pasji. Jedno zdanie dziennie. Jedno pstryknięcie aparatu. Jeszcze jedna próba zapanowania nad chaosem, w jaki potrafi zmienić się życie.

...

Zawsze chciałam stworzyć dom pełen ciepła, zapachu świeżo upieczonego ciasta i radości z bycia ze sobą... Nadal się staram...

...

Poczytuję Opowieści chłodnego morza Pawła Huelle... Tak, poczytuję, bo od dawna już nie czytam, bo czytanie jest wtedy, gdy człowiek ma czas, koc i herbatę, a do tego niezmęczony umysł. Reszta to poczytywanie...

Poczytuję więc opowiadania, z ukochanego dzbanka w niebieskie wzory unosi się para (a w jego przepastnym wnętrzu zaparza się herbata), koc wolno przewraca się w suszarce, która mruczy miarowo, a w domu panuje cisza... nie na długo. Zaraz wpadnie tu mąż i syn i opowiadać będą o filmie, który właśnie obejrzeli (pierwsza wyprawa do kina dla naszego nie tak małego pierworodnego), zaraz też przebudzi się z drzemki córka i cała ta ulotna cisza rozwieje się... Trzeba łapać te rzadkie chwile ciszy...