niedziela, 30 czerwca 2013

 
 
"Najlepsza sekwencja amerykańska. (...) Przedziwna czasem zdegenerowana prowincja. Taka Europa, która z ulgą ściągnęła z siebie kamizelkę i bezwstydnie pokazuje się rozmymłana, i jeszcze jest z tego zadowolona". J.Stuhr, Myślę sobie...
 
Dobry weekend, pełen plażowego piasku, zapachu morza i bycia razem. Co do ostatniego - muszę zweryfikować ilość czasu na fotografowanie w stosunku do czasu poświęconego dzieciom. Do zrobienia od zaraz.
 
Tymczasem spłynął na nas niedzielny wieczór, a za oknem rozlega się krzyk mewy. Oswajam się z latem, ba, nawet się nim cieszę, choć nadal nie jest to moja ulubiona pora roku.
 
Odwiedziliśmy dziś rezerwat Torrey Pines. Enklawa w samym sercu miasta. Dobrze, że komuś chciało zadbać się o coś więcej, niż czubek własnego nosa,
 
 

środa, 26 czerwca 2013

Dziennik Stuhra. Jego rozważania na temat rodzicielstwa i kształtowania postawy życiowej w kontekście sukcesów syna. Często myślę o tym, patrząc na swoje dzieci. I chciałabym, żeby to, co widzą, było lepsze. Tylko sił mi nie starcza.
 
Lato upalne, męczące. Słońce piecze niemiłosiernie. Walczę ze swoją niechęcią do tej ukochanej przez wielu pory roku. Może gdzieś w zaciszu palm i poczucia beztroski to wszystko ma większy sens, ale skwar w wielkim, betonowym mieście o zakurzonych ulicach po prostu lepi się do cery i włosów.
 
W powietrzu wisi ciągle jedno i to samo od lat pytanie - co dalej? Przejściowość mnie męczy. Tymczasem syn przechodzi kryzys. Oświadczył dziś, że nie chce być Serbem i Polakiem, tylko Englezem, czyt. Amerykaninem. Skąd takie pragnienie? Czeka mnie rozmowa z jego nauczycielką. Pewnie zbliżający się dzień niepodległości sprawia, że w przedszkolu podsyca się patriotyczną postawę. Mimo wszystko...
 
W ogóle patriotyzm amerykański jest niesamowicie rozdmuchany. Hymn towarzyszy każdemu wydarzeniu sportowemu, dzieci recytują przysięgę fladze od momentu, w którym nauczą się mówić, wojsko jest czymś, czemu hołduje się bez żadnych refleksji. Flagi łopoczą na wietrze na każdym niemal kroku. Drażni mnie to i zadziwia jednocześnie. Tyle wielkich słów i tak mało refleksji. Myślami wracam do książki Howarda Zinna i do Indian. Jestem po stronie przegranych.
 
Dziś bardziej niż zwykle chciałabym być daleko stąd.

piątek, 21 czerwca 2013

Pierwszy dzień lata...

 
Pierwszy dzień lata pachnie truskawkami i ciepłym powietrzem. Smakuje zielonym groszkiem i hummusem. Przynosi nadzieję na dobre sny i ważne zmiany. I na ciszę. Niech będzie latem pełnym radości.

czwartek, 20 czerwca 2013

Ludzie z plakatów patrzą na mnie miękkim wzrokiem. Pełno ich w całym centrum handlowym, pojawiają się w każdej z reklam domów handlowych czy sieci projektantów. Przenoszę wzrok na ludzi wokół mnie, pośpiesznie pędzących przed siebie, na samochody z niemal zawsze jednym pasażerem (wyjątkiem są mamy z garstką potomstwa, pędzące na kolejne zajęcia rozwojowe). Rozmyślam. Bardziej podoba mi się wizja z reklam, plaże na nich ładniejsze, linie ciała smukłe, oczy niezmęczone. Nie ma tu pośpiechu, odrapanych budynków nie tak odległych dzielnic, korków i zmęczenia. Ludzie z plakatów mają nienagannie skrojone ubrania, radosny wzrok i czas.
 
Przeczytałam ostatnio ciekawą dyskusję na pewnym blogu. Dotyczyła innego, podziwianego blogu, na którym wszystko jest eleganckie, na swoim miejscu. Słowa, dobrane zgrabnie, układają się w gładkie zdania, a towarzyszące im obrazy są w nienachalny sposób piękne. Kompozycja bez zarzutu, sugeruje nieskazitelne życie. Osoba, która podjęła temat na swoim blogu mówi o tym, że ją zbyt długie czytanie tego bloga męczy, bo ona sama tak nie umie. Uśmiecham się na myśl, że jej blog jawi mi się właśnie tak, nieskazitelnie. Żadnego zbędnego zdania, zapomnianego przecinka.
 
Myślę o swoim blogu i zasadności jego istnienia. I już po chwili pamiętam, po co jest. Po to, by zapisać w nim zapach dzisiejszych pieczonych ziemniaków, o Panie Pająku, czyli alternatywym tłumaczeniu syna, o tym, że jest dziś upał i o tym, że czytana wczoraj Szymborska przypadła mi jak zwykle do gustu. Ten blog jest bowiem dokładnie tym, czym miał być - zapisem drobiazgów, z których składa się moje życie. Wariacją na temat istnienia.

środa, 19 czerwca 2013

Lato. Prolog.

 
Ręcznik plażowy znowu pachnie słonym aromatem morza, na skórze pojawiają się piewsze słoneczne zaczerwienienia, w pośpiechu szukamy kremu z filtrem i nowego stroju kąpielowego dla Chłopca, a arbuz znów cieszy miodową słodyczą przepastnego wnętrza. Z piaskiem w majowym Zwierciadle, paskami od sandałów na opalonych nogach i garścią planów wkraczam w kolejne lato. Moje ostatnie lato mamy na pełen etat. Wrzesień przyniesie ze sobą wiele zmian, mam nadzieję, że na lepsze. Tymczasem mam zamiar cieszyć się słońcem, ciepłem i zapachem oceanu.

środa, 12 czerwca 2013

w czerwcu zawsze tęsknię za grudniem

 
 
Czerwcowe noce zaskakująco chłodne.
Zaglądam na ebay, rozważam kupienie polaroida. Odstaszają mnie ceny filmów. Do zastanowienia. W szufladzie komody mojej mamy czeka na mnie Zenit.
Rozważania. Tyle do przemyślenia. Myśli pełne wizytówek i pomysłów na stronę internetową. Pytań więcej niż odpowiedzi.
Zdjęcia monochromatyczne. Kolory przypadkowe, po kolei. Ciekawy pomysł, do zrealizowania.
Maliny słodkie, czereśnie wciąż za drogie.
Waga spada, optymizm rośnie.
Zatęskniłam za grudniem.


wtorek, 11 czerwca 2013

Daleko do piątku...


 
tydzień 15.
 
 
Chłopiec pokasłuje i leży na kanapie, oglądając kreskówkę. Dziewczynka, wiadomo, zawsze tam gdzie brat. Ranek wstał upalny, letni, po to tylko, by jeszcze przedpołudniem zamienić się w chłodny, zasnuty chmurami dzień i wygonić nas z placu zabaw do domu. Klasyczny czerwiec w Kaliforni.
Podjadam melona, poczytuję Zasto volim Kanadu i rozmyślam. O tym, co będzie we wrześniu. O tym, czego chcę. O tym, co powinniśmy zrobić. I nie nastraja mnie to optymistycznie. Ja chyba nie lubię zmian. Do tego narasta we mnie potrzeba oczyszczenia, wewnętrznego i zewnętrznego. Zacząć powinnam od zrzucenia kilku kilogramów i uporządkowania zdjęć. A także od przeinstalowania system w komputerze, który ledwie sobie radzi. Najbardziej jednak chce mi się po prostu spać.

środa, 5 czerwca 2013

52 weekendy z moimi dziećmi

tydzień 7.


tydzień 8.

tydzień 9.

 
tydzień 10.
 

 
tydzień 11.
 
 
tydzień 12.
 
 
tydzień 13.

 
tydzień 14.
 
 
 





 
Powoli wracamy do normy. W domu roznosi się zapach ciasta ze śliwkami, lodówka wypełniona jest po brzegi świeżymi warzywami i owocami, walizki, utknięte w schowku na balkonie, czekają na kolejną wyprawę. Chłopiec chętnie wrócił do przedszkola a dziewczynka znowu chętnie ucina sobie popołudniową drzemkę. I tylko w mojej głowie jeszcze nie wszystko wróciło na własne miejsce. To wracanie do rzeczywistości, która lada chwila zmieni się znowu, przychodzi mi z wielkim trudem. Poczytuję Zasto volim Kanadu - zbiór esejów emigracyjnych o ironiczno - zabawnym tonie i myślę o wrześniu, nowym przedszkolaku i o tym, co to dla mnie oznacza. I o Sopocie. A także o tym, że potrzeba mi w tej chwili zapachu morza. Mam nadzieję, że w ten weekend uda mi się wcisnąć w plany spacer po plaży.

niedziela, 2 czerwca 2013

Powroty.






 
Blog pokrył już kurz, nie z braku wydarzeń, a z ich nadmiaru. Kolejna wielka europejska podróż za nami. Przywieźliśmy z niej naręcze książek, sporo zdjęć, kilka drobiazgów, bursztyn i poczucie, że to, co ważne, czyli relacje z ludźmi, pozostaje niezmienne. Wyjazd pełen pozytywnej energii i dobrych spotkań. Oczyszczający i przypominający nam, dlaczego choc tu nie jest źle, nasz dom leży daleko.
 
Tymczasem powoli wracamy do rzeczywistości, choc nadal budzimy się skoro świt. A świt jest cudny, pachnący, zachęcający do tego, by wstać.