Książki. Kulinarne, o fotografii. Podręczniki, pozakreślane, używane, uczą rzeczy potrzebnych i niepotrzebnych. Słowniki - medyczny, angielsko - serbski, angielski, rosyjski, hiszpańsko jakiś tam, łużycki (widzisz, niby nasz język, a podobny do waszego), 1000 idiomów, frazy, słownik różnic chorwacko - serbskich (ktoś się uparł, by nie widzieć, że jeden język nie może zamienić się na cztery) - same archaizmy i wymysły szalonych lingwistów, słownik polsko - serbochorwacki, pamiętający czasy Tita i Rzeczpospolitej Ludowej. Zinn, Chomski, Ugresić, Andrić w oryginale, nie do przejścia (a może jednak? teraz pewnie tak...), w tłumaczeniu, przedpotopowe wydanie Chłopów. Przewodniki lokalne i dalsze, przypominają o podróżach przebytych i wymarzonych. Książki napisane przez pseudoekspertów, zarzucone po kilkunastu stronach. Książki okurzone, zapomniane, niedoczytane, przeczytane, czekające na swoją kolej. Symbole żydowskie, Broch, zbiór pieśni ludowych. Książka o Mazowszu i teatrze Boya - Żeleńskiego. Książki biomedyczne, Kafka po rosyjsku, Schiller po niemiecku, Goethe po serbsku. Brzechwa w wydaniu z 1984, naderwane kartki. Steinbeck, Gombrowicz. Czekając na Godota, dzienniki Orwella, Miłosz po angielsku (wykoślawiony, język tworzy barierę trudną do przejścia). Książka o nieudanym wprowadzeniu Yuga na amerykański rynek (w San Diego stoi jeden Yugo, zawsze na tej samej ulicy, wydaje się być rodzajem metalowego muzeum), podręcznik o wychowaniu dziecka z lat '70. Faulkner, Steinbeck, Vonnegut. A pamiętasz, tę książkę przywieźliśmy z tego przepastnego antykwariatu w San Francisko, a tamta leżała na stercie przed domem gdzieś w LA, wahałaś się, czy ją zabrać. Tę kupiliśmy w Sopocie, a tamtą wzięliśmy z kawiarni w Oceanside, na wymianę z inną. Japońska liryka miłosna, zapomniałam, że ją mamy, mity północy, literatura ludowa Irlandii.
Jedna torba, druga, trzecia... książki zbierane przez lata, zestawione w dziwny sposób ze sobą. Pakowane do kartonów i rozkładane na półkach. Czytane, zapomniane, odłożone na później. Książki żyją swoim życiem.
...
Pakowanie. Wyszczerbiony talerz ląduje w śmietniku wraz z nienoszoną już trzeci sezon bluzką. Torba, karton, walizka. Schody w dół, schody w górę. Tablica korkowa z pustymi miejscami do zdjęciach dwuletniego chłopca i nowo narodzonej dziewczynki. W nowym domu zawisną na niej inne zdjęcia. Zgubiony guzik, odnaleziony pasek. Pakowanie zdaje się nie mieć końca. Ostatni obiad, sklecony na prędce. Plany dotyczące nowego pieca. Sterta pakunków piętrzy się złowrogo. Dzieci kręcą się niespokojnie, nie lubią zmian. Gdyby były kotami też by nie lubiły. Śmieci, pełno, przepastny wór, potem drugi. Zgromadzone w pocie czoła przedmioty. które szybko tracą na wartości. Znoszone buty, dziecięca butelka, smoczek przepadł. Zapodziana puszka mleka. Rozsypany makaron. Pusta szafa okazuje się ogromna, ale to tylko pozór. Nowe mieszkanie pachnie wykładziną i farbą. Zapach nowości. Zegar na kuchence mruga, jakby chciał prosić, by ktoś go nastawił. W końcu cisza. Pozorna. Jutro znowu trzeba będzie wstać i poukładać nieco odchudzony dobytek. A potem... gromadzić od nowa.