sobota, 25 lutego 2012

przeprowadzka

Książki. Kulinarne, o fotografii. Podręczniki, pozakreślane, używane, uczą rzeczy potrzebnych i niepotrzebnych. Słowniki - medyczny, angielsko - serbski, angielski, rosyjski, hiszpańsko jakiś tam, łużycki (widzisz, niby nasz język, a podobny do waszego), 1000 idiomów, frazy, słownik różnic chorwacko - serbskich (ktoś się uparł, by nie widzieć, że jeden język nie może zamienić się na cztery) - same archaizmy i wymysły szalonych lingwistów, słownik polsko - serbochorwacki, pamiętający czasy Tita i Rzeczpospolitej Ludowej. Zinn, Chomski, Ugresić, Andrić w oryginale, nie do przejścia (a może jednak? teraz pewnie tak...), w tłumaczeniu, przedpotopowe wydanie Chłopów.  Przewodniki lokalne i dalsze, przypominają o podróżach przebytych i wymarzonych. Książki napisane przez pseudoekspertów, zarzucone po kilkunastu stronach. Książki okurzone, zapomniane, niedoczytane, przeczytane, czekające na swoją kolej. Symbole żydowskie, Broch, zbiór pieśni ludowych. Książka o Mazowszu i teatrze Boya - Żeleńskiego. Książki biomedyczne, Kafka po rosyjsku, Schiller po niemiecku, Goethe po serbsku. Brzechwa w wydaniu z 1984, naderwane kartki. Steinbeck, Gombrowicz. Czekając na Godota, dzienniki Orwella, Miłosz po angielsku (wykoślawiony, język tworzy barierę trudną do przejścia). Książka o nieudanym wprowadzeniu Yuga na amerykański rynek (w San Diego stoi jeden Yugo, zawsze na tej samej ulicy, wydaje się być rodzajem metalowego muzeum), podręcznik o wychowaniu dziecka z lat '70. Faulkner, Steinbeck, Vonnegut. A pamiętasz, tę książkę przywieźliśmy z tego przepastnego antykwariatu w San Francisko, a tamta leżała na stercie przed domem gdzieś w LA, wahałaś się, czy ją zabrać. Tę kupiliśmy w Sopocie, a tamtą wzięliśmy z kawiarni w Oceanside, na wymianę z inną. Japońska liryka miłosna, zapomniałam, że ją mamy, mity północy, literatura ludowa Irlandii.

Jedna torba, druga, trzecia... książki zbierane przez lata, zestawione w dziwny sposób ze sobą. Pakowane do kartonów i rozkładane na półkach. Czytane, zapomniane, odłożone na później. Książki żyją swoim życiem.

...

Pakowanie. Wyszczerbiony talerz ląduje w śmietniku wraz z nienoszoną już trzeci sezon bluzką. Torba, karton, walizka. Schody w dół, schody w górę. Tablica korkowa z pustymi miejscami do zdjęciach dwuletniego chłopca i nowo narodzonej dziewczynki. W nowym domu zawisną na niej inne zdjęcia. Zgubiony guzik, odnaleziony pasek. Pakowanie zdaje się nie mieć końca. Ostatni obiad, sklecony na prędce. Plany dotyczące nowego pieca. Sterta pakunków piętrzy się złowrogo. Dzieci kręcą się niespokojnie, nie lubią zmian. Gdyby były kotami też by nie lubiły. Śmieci, pełno, przepastny wór, potem drugi. Zgromadzone w pocie czoła przedmioty. które szybko tracą na wartości. Znoszone buty, dziecięca butelka, smoczek przepadł. Zapodziana puszka mleka. Rozsypany makaron. Pusta szafa okazuje się ogromna, ale to tylko pozór. Nowe mieszkanie pachnie wykładziną i farbą. Zapach nowości. Zegar na kuchence mruga, jakby chciał prosić, by ktoś go nastawił. W końcu cisza. Pozorna. Jutro znowu trzeba będzie wstać i poukładać nieco odchudzony dobytek. A potem... gromadzić od nowa.

środa, 22 lutego 2012

zachwyca mnie...

Siedzę przy stole i przyglądam się, jak syn bawi się makaronem. Jedna nitka spaghetti, druga, między nimi kilkanaście małych. "Tory" - oświadcza syn. "Dla ciuchci". Tak, pewnie dla tej makaronowej, którą niedawno wyklejaliśmy na kartce papieru. Pamięta. Po chwili tory zamieniają się w zawijasy. "Mamo, zobacz, G". Racja, G. A za nim następuje S i M. Potem F i T. Myślę, że nie powinnam pozwalać bawić mu się jedzeniem, ale zachwyca mnie jego kreatywność. Wątpliwości co do słuszności decyzji rozwiewa sam synek, mówiąc, że teraz on będzie kurą, a nitki makaronu gąsienicami. Makaron znika w roześmianej buzi. "Kura nie ma ząbków, tylko dziób", ciągnie syn. "Tata mówi kljun, mama dziób" mówi sam do siebie. To pewnie jego sposób na szeregowanie języków.

Zachwyca mnie mój syn. Zachwyca mnie to, że dziecko, które pół roku temu znało zaledwie garść słów dziś opowiada mi o tym, że mieszkamy na planecie Ziemia i umie mi opowiedzieć, jaki jest proces powstawania żaby. Zachwyca mnie jego fascynacja Mazurem z Halki i Krakowiakiem. I to, że nauczył się całego tekstu krakowiaka i usilnie stara się teraz powtórzyć ruchy tancerzy Mazowsza. Zachwyca mnie wciąż i wciąż. I nie przestaję się mu dziwić. I chyba nigdy nie przestanę.

w lutym lubię...

Znowu koniec miesiąca. Intensywny ten luty, jakiś rozpędzony. A ja z nim. I nowe rzeczy do lubienia.

1. Wystawa Fotografii w Muzeum Sztuki Fotograficznej - Stulecie Amerykańskiej Fotografii

2. Grona gniewu - nie mogę się oderwać.

3. Kurs fotografii, czyli spełnianie marzeń. Naprawdę się uczę, powoli, konsekwentnie.

4. Myśl o nowym mieszkaniu, nowym adresie, nowych kluczach i nowych zdjęciach, które być może zawisną na ścianach.

5. Świeże pomarańcze o miodowym smaku.

6. Zapach wiosny w powietrzu.

7. Powrót do pisania, trzy wiersze, które pojawiły się, gdy wzięłam do ręki odkurzacz.

8. Postawienie celu, bardzo brakowało mi jasności, a ona pojawiła się ot tak, nieoczekiwanie.

9. Nadchodzące urodziny, pozornie przełomowe, choć przecież żaden to przełom.

10. Nowe perfumy, kupione przez męża.

11. Bycie. Bycie w pełni i konsekwentnie. Bo dopóki jestem, wszystko może się jeszcze wydarzyć.

świt

W domu panuje ten rodzaj ciszy, w której słyszy się najmniejszy szelest, skrzypnięcie krzesła, chrupkość chleba ulegającego ostremu ostrzu noża. Poruszam się jak kot, bezszelestnie, by nie przerwać cienkiej nici snu dzieci i męża. Ten czas jest dla mnie, dla herbaty o aromatycznie gorzkim smaku i pełnoziarnistego chleba. Zaglądam na blog egze - gezy, w końcu mam czas przeczytać całość. Czuję się jak intruz, ilekroć czytam treść blogów obcych mi ludzi. To trochę jakby zaglądać przez dziurkę od klucza do czyjegoś mieszkania, z tą różnicą, że mieszkańcom zza drzwi to nie przeszkadza, czy też w najgorszym wypadku akceptują stan rzeczy z wyższych pobudek. Głowę mam ciężką od snu, pełną różnych, niespojnych myśli, ciało po porannej dawce jogi czuje się doskonale. Czekam na to, by sąsiedzi wstali i ruszyli pod prysznice, w innym wypadku przyjdzie mi wylać morze wody, zanim stanie się ciepła. Czas między tą chwilą a momentem, w którym wezmę prysznic wypełniam pisaniem.

Takie poranki są doskonałe. Myślę o codziennym ich praktykowaniu, choć wiem, że za dzień, dwa, a może jutro, zaśpię, poddam się, wczłapię do kuchni zaspana w poszukiwaniu kawy. A wszystko dlatego, że noc też mnie przyciąga, z nocną lampką i stertą rzeczy do przeczytania i zrobienia.

Uczę się. Każdego dnia. I sprawia mi to niekłamaną przyjemność.

Sezon na pomarańcze. Rozkoszuję się słodko - gorzką intensywnością smaku i pozwalam, by sok ciekł mi po palcach. 

niedziela, 19 lutego 2012

a kiedy nie świeci słońce...






Intensywny jednodniowy weekend. Dzieci były z tatą na przedstawieniu w teatrze marionetek (już wiem, dlaczego kojoty wyją do księżyca, a Wy?), mama wybrała się na wystawę do Muzeum Sztuki Fotograficznej (spędzenie godziny na oglądaniu zdjęć bez maluchów plątających się pod nogami, bezcenne), potem wspólnie wybraliśmy się do Muzeum Sztuki Współczesnej (i rozczarowaliśmy się jego rozmiarem, po czym tropiliśmy z synem obiekty sztuki i dostaliśmy dwie książeczki do kolorowania), a potem z łupami udaliśmy się do domu na obiad. W planach było jeszcze odwiedzenie fok, których nie widzieliśmy od zeszłego roku, ale pogoda się popsuła, więc bawiliśmy się w Indian. Drobiazgi czynią życie wyjątkowym!

A jutro poniedziałek... 

wtorek, 14 lutego 2012


Walentynki... Dostałam prezent od męża... Byłam na kursie hiszpańskiego i nadal nie jestem przekonana, czy mi się podoba... Dostałam pierwszą część kursu fotograficznego (i czekam na weekend)... Bezustannie marzę o wakacjach... A pogoda zmienna, słoneczna, deszczowa, wietrzna. Marznę...

niedziela, 12 lutego 2012

Weekend był...


Weekend był wietrzny. I z lekka deszczowy, a przez to senny. Oczywiście z rzeczy zaplanowanych nie udało mi się zrealizować nawet jednej trzeciej, nie znalazłam też chwili dla siebie. Mimo to był to udany czas, wypełniony śmiechem dzieci, zielenią parku i grą na skrzypcach. Lubię takie chwile.

piątek, 10 lutego 2012

Wybory

Wybory.

Wybory zawsze są.

...

Wybory zawsze są ograniczone.

...

Żyję w nieustannym przekonaniu, że czegoś w tym otoczeniu nie dostrzegam, że mój obraz nie jest pełny. I pewnie mam rację.

Jej portret...

Jej portret (banalny)

Urodzona, a jakże,
zdarza się, statystycznie coraz rzadziej,
a jednak zdarza się bez ustanku.

Urodzona przeciętnym rodzicom,
w średniej wielkości mieście
o nieszczególnie znanej nazwie.

Wychowana, owszem,
przykładnie, najlepiej, jak się dało,
wychowana w szarości blokowiska,
przeciętnie i pospolicie.

Szkoła, była, minęła,
naznaczona fartuszkiem,
brakiem fartuszka,
białą kredą wgryzającą się w palce,
rozlanym tuszem,
kolorowym długopisem.

Dorosłość, nadeszła,
musiała,
taki los.

Namiętność, bywała,
cnota, stracona
wraz z głową, straconą dla kogoś.

Twarz, ot, twarz,
dwoje oczu, przykrótkie rzęsy,
nos, uszy, usta,
czysta proza.

Sny, spokojne, niespokojne,
wstydliwe, urwane,
zapomniane.

Kawa co rano,
autobus tkwiący w korku,
jakaś książka,
kino, czemu nie,
teatr, groteska.

Banał, przeciętność,
nudne spojrzenie wyblakłych oczu.

Włosy w nieładzie, ubranie zawsze wyprasowane,
buty zapięte, zawiązane, wsunięte,
zgodne z porą roku, czasem eleganckie,
częściej praktycznie.

Ona, banalna, pospolita.
Jak wszechświat,
niepowtarzalna. 

Człowiek

Człowiek

człowiek, istota myśląca
o niebieskich migdałach,
chaotycznie,
błędnie,
mądrze,
nieustannie,
choć zbyt często na zapas,
a nierzadko,
zupełnie bezmyślna.

Oczekiwanie

Oczekiwanie

Ciągle na coś czekamy,
na pierwszą miłość,
ostatni dzwonek,
jakiś sierpień,
jesienny deszcz,
na ten wieczór
i tamte święta,
czekamy beznamiętnie,
na przyjazd pociągu,
odlot w nieznane,
a może zbyt znane,
czekamy na powtarzalne,
na inne, nowe,
na list, pierwszy śnieg,
zapach upału i przyszycie guzika.
Wyniki badania,
relację z balu,
kolejne wydanie gazety,
na wakacje na wsi,
w mieście,
na końcu świata.
Czekamy do końca,
na koniec,
na cud,
aż wreszcie...
czekamy na to ostatnie pocieszenie,
zmartwychwstanie.

czwartek, 9 lutego 2012

skupić się

Dekoncentracja. Obiad. Ośle uszy wycięte z papieru. Farby i kredki. Brzechwa. Makijaż zrobiony w pośpiechu, niedokładnie. Włosy w nieładzie. Niedospanie. Kolejna kawa, ból żołądka i głowy. Pielucha. Szum pralki. Kłótnia o zabawkę. Zebrać siły na wieczorny kurs. Spacer później niż zwykle, a może wcale. Walka o choć chwilę czasu na nową książkę o fotografii. Myśl o stercie ubrań do wyprasowania. Przygnębiający artykuł przy porannej kawie. Pękająca skóra rąk. Woda i nieustające uczucie pragnienia. Mój czwartek.

...

Obcięłam włosy. Czekam na kolejny masaż. I sobotnie popołudnie. A także na przeprowadzkę i wakacje, kiedyś tam. I dzień, w którym się wyśpię. Trwam. Nieustannie.

Gdyby Ulica Sezamkowa...

Gdyby Ulica Sezamkowa powstała nie czterdzieści lat temu, ale teraz, Ciasteczkowy Potwór nie miałby racji bytu. Szkoda by było, dobrze, że wtedy jedzenie ciatek nie było zbrodnią (założę się, że poziom otyłości wśród dzieci był niższy od obecnego). Moim faworytem jest jednak i pozostanie Hrabia, pewnie dlatego, że jego angielski brzmi jak mój...

Coraz częściej dociera do mnie, że niemal straciłam z oczu horyzont moich dążeń, że widzę już tylko drogę, a i ona niknie mi z oczu za zakrętem. Chwilami czuję się też jak banita bez własnego miejsca.

Trafiłam dziś przypadkowo na przykłady zbrodni wojennych dokonanych w byłej Jugosławii i zrobiło mi się niedobrze. Skąd w ludziach taki poziom okrucieństwa? Niestety, jest ono uniwersalne.

Tak bardzo chciałabym złapać oddech...

wtorek, 7 lutego 2012

...


Syn odkrywa świat. Na swój indywidualny sposób, bo inaczej się nie da. Indywidualne są też jego skojarzenia. Odkąd byliśmy w muzeum sztuki rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, pojawiło się w jego głowie nowe skojarzenie. Uznał bowiem, że Matka Boska to... Indianin. Przyjrzałam się, jak maluje się tu jej postać i nie mogę się nie zgodzić, co więcej, ma to etniczne podłoże, skoro większość kościołów katolickich w tym rejonie to kościoły zrzeszające Meksykanów.

...

Wydaje się, że jestem jedyną osobą na kursie, której losy nie są lub nie będą związane z tutejszą służbą zdrowia. Wydaje się też, że nauczę się na nim nie tylko słów, ale i subtelnych różnic w mentalności i rozumieniu pojęć. Czuję, że to będzie całkiem niezła przygoda.

...

Nie mogę oderwać się od Gron gniewu Steinbecka. Malowniczość wypowiedzi i doskonale utrzymany dystans do tego, o czym się pisze. To jedna z tych książek, co do których mam nadzieję, że pomogą zrozumieć mi kraj, w którym mieszkam. Doskonałą lekcją amerykańskiej historii była też książka Vonneguta Niedziela Palmowa.

...

Dzisiejszy dzień był wietrzny i deszczowy, to jeden z tych dni, kiedy na autostradzie następuje paraliż niczym przy zawiejach śnieżnych w innych częściach świata. A w domu zrobiło się zimno. Zastanawiające, czemu Kalifornijczycy, podobnie jak Hiszpanie i Włosi, nie uznają faktu, że czasem bywa naprawdę zimno? Senność i usilne pragnienie gorącej czekolady.

poniedziałek, 6 lutego 2012

o chłopcu raz jeszcze...

Chłopiec wolał zmilczeć, widać nie widział potrzeby słów. Żył we własnym świecie, w którym język był zbędnym dodatkiem. Aż kiedyś odkrył, że słowa stwarzają rzeczy, że pomagają opanować złość, wyrazić emocje, że można nimi wiele osiągnąć, a wreszcie, że są nieprzypadkowe. Najpierw odkrył język najbliższy, matczyny. Potem stopniowo ułożyło się w jego głowie to, co mówił tato. Na końcu odkrył, że ci ludzie na zewnątrz też używają wspólnegp kodu. I uczy się, intensywnie, każdego dnia, zadziwiając nas wciąż od nowa.

Dziewczynka nie miała swojego magicznego świata. Od dnia narodzin patrzyła każdemu głęboko w oczy i analizowała. Szczególnie fascynujący okazał się chłopiec. Chodziła za nim krok w krok i chłonęła. I tak w zadziwiającym tempie nauczyła się, że język jest doskonałym narzędziem. I chętnie z niego korzysta.

Chłopiec i dziewczynka są indywidualnościami, każde z nich to osobny wszechświat. I pewnie dlatego oboje stali się swoimi nauczycielami. On uczy ją muzyki, ona jego inicjatywy. Razem tworzą świetną paczkę, często wybuchową, ale pełną miłości.

...

Gdybym nie miała dzieci, pewnie miałabym więcej pieniędzy, byłabym wyspana i miała czas na samorozwój. Nie byłoby we mnie tego lęku, który zakodowany jest w matkach. Kto wie, może byłabym szczęśliwa. Mam jednak przeczucie, że zmarnowałabym ten czas i z żalem zaglądała do każdego napotkanego wózka. Ma ierzyństwo sprawia, że umieramy i rodzimy się na nowo...

...

Zapisałam się na kurs fotografii, a jutro zaczynam zajęcia z hiszpańskiego. Trzymajcie kciuki!

piątek, 3 lutego 2012

W styczniu lubię... (spóźniony)

1. Świeżą paprykę, soczystą, niedrogą. Taką, która szybko znika z półek, a teraz drzemie w zamrażalniku.
2. Pierwszy spacer po plaży, mimo zamglonego wybrzeża i nagle pojawiającego się chłodu.
3. Eseje Davida Sedarisa, szczególnie ten, w którym opisuje on swoją pracę w charakterze Elfa w nowojorskim Macy's. Swoją drogą rozbawił mnie fakt, że ten sklep widnieje w przewodniku po Nowym Jorku jako jedna z atrakcji.
4. Świeżość, którą niesie ze sobą nowy rok. To jak kolejna szansa.
5. Myśl o sobie w roli studnetki. Zapisałam się na kurs hiszpańskiego dla pracowników służby zdrowia. Co prawda nie należę do tej zacnej profesji, ale mam zamiar dobrze się bawić.
6. Kilka naprawdę ciepłych dni, kiedy powietrze pachnie... latem.
7. Piosenkę Zabranjenog Pusenja, która kręci się mi po głowie.
8. Oczekiwanie. Kupowanie drobiazgów do nowego mieszkania. I myśl, że już nie będziemy musieli żyć w wynajętym mieszkaniu.
9. Widok obsypanych kwieciem drzew. Za każdym razem, gdy je mijam, myślę o tym, że powinnam była wziąć aparat.
10. Tulipany od męża, które niestety przekwitły zbyt szybko.

...


Marnujemy czas. Trwonimy go, odkładamy sprawy na wieczne jutro, które często nigdy nie przychodzi. Snujemy plany dotyczące przyszłego roku, momentu, kiedy syn pójdzie do szkoły, córka przestanie być mała. Zajmujemy się rzeczami pozornie ważnymi, o których za miesiąc, dwa, zupełnie już nie pamiętamy. Sami tworzymy wymówki, by nie znaleźć czasu na list do kogoś, na zakurzoną książkę. No, ale będziemy lepsi, tylko jeszcze nie dziś... Skąd wynika to nasze zarozumialstwo? Z tego, że zapominamy, nagminnie i nieuleczalnie, że jutra może po prostu nie być. A potem budzimy się nagle... Ktoś przeprowadzał kiedyś statystyki w hospicjum. Większość ludzi na pytanie o to, czego najbardziej żałują, odpowiadała, że żałują tego, że dali się kierować zdaniem innych, że nie mieli odwagi żyć tak, jak chcieli. Ciekawe...

...

Mam plan. To o krok dalej niż snucie fantazji, ale daleka droga do celu. I może być różnie. Najważniejsze, to ruszyć z miejsca.

środa, 1 lutego 2012



Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne,
czy to poważne, czy to pożyteczne -
co świat ma z dwojga ludzi,
którzy nie widzą świata?
Wywyższeni ku sobie bez żadnej zasługi,
pierwsi lepsi z miliona, ale przekonani,
że tak stać się musiało - w nagrodę za co? za nic;
światło pada znikąd -
dlaczego właśnie na tych, a nie innych?

(Wisława Szymborska)

Ja zazwyczaj nie jestem od poezji, już raczej od prozy, od dramatu w najlepszym razie. Szymborska to jednak co innego. Czy taki, dajmy to, Tuwim czy inny Gałczyński. Szymborską ceniłam za trafność i prostotę słów, z których każde miało znaczenie. I choć szkoda mi, że odeszła, myślę, że jej pewnie nie jest żal, bo przeżyła życie wzdłuż i wszerz, do kresu. A teraz bawić będzie po tamtej stronie. I nauczać. I to nas żal, jak tego kota.

...

Są takie momenty, gdzie wszystko zaczyna się nagle walić. To, co pewne, już zupełnie jest niepewne. I nie wiadomo tylko, czy to dobrze, czy źle. To, co wydaje się katastrofą, okazuje się zbawienne. I na odwrót. Szkoda, że człowiek nie widzi dalej niż czubek własnego nosa.

...

Powroty. Powroty są dobre. Po to, by zweryfikować sądy. I żeby zobaczyć zmiany, jakie dokonał w nas czas. A czasem są potrzebne po to, by potwierdzić słuszność podjętej decyzji. I te są chyba najprzyjemniejsze.

...

Poznaliśmy się pięć lat temu, na granicy jego nocy i mojego dnia. U mnie przy komputerze stała poranna kawa z porządną ilością mleka, u niego stygła ta nocna, zbyt mocna, zbyt późno pita. Rozmawialiśmy godzinę. Następnego dnia też. I kolejnego. I jeszcze... A potem, potem zmilczeliśmy wiele czasu w niekrępującym milczeniu tych, którym słowa niepotrzebne. I odtąd na zmianę rozmawiamy i zmilczamy, ciągniemy to, co przynosi los, czasem damy się mu nieść. I tylko kawa stoi blisko, jedna obok drugiej. Jego już nie tak mocna. Moja wciąż taka sama.