środa, 22 lutego 2012

świt

W domu panuje ten rodzaj ciszy, w której słyszy się najmniejszy szelest, skrzypnięcie krzesła, chrupkość chleba ulegającego ostremu ostrzu noża. Poruszam się jak kot, bezszelestnie, by nie przerwać cienkiej nici snu dzieci i męża. Ten czas jest dla mnie, dla herbaty o aromatycznie gorzkim smaku i pełnoziarnistego chleba. Zaglądam na blog egze - gezy, w końcu mam czas przeczytać całość. Czuję się jak intruz, ilekroć czytam treść blogów obcych mi ludzi. To trochę jakby zaglądać przez dziurkę od klucza do czyjegoś mieszkania, z tą różnicą, że mieszkańcom zza drzwi to nie przeszkadza, czy też w najgorszym wypadku akceptują stan rzeczy z wyższych pobudek. Głowę mam ciężką od snu, pełną różnych, niespojnych myśli, ciało po porannej dawce jogi czuje się doskonale. Czekam na to, by sąsiedzi wstali i ruszyli pod prysznice, w innym wypadku przyjdzie mi wylać morze wody, zanim stanie się ciepła. Czas między tą chwilą a momentem, w którym wezmę prysznic wypełniam pisaniem.

Takie poranki są doskonałe. Myślę o codziennym ich praktykowaniu, choć wiem, że za dzień, dwa, a może jutro, zaśpię, poddam się, wczłapię do kuchni zaspana w poszukiwaniu kawy. A wszystko dlatego, że noc też mnie przyciąga, z nocną lampką i stertą rzeczy do przeczytania i zrobienia.

Uczę się. Każdego dnia. I sprawia mi to niekłamaną przyjemność.

Sezon na pomarańcze. Rozkoszuję się słodko - gorzką intensywnością smaku i pozwalam, by sok ciekł mi po palcach. 

1 komentarz:

mirtil pisze...

zjadam pomarańczę. jutro wstanę wcześniej:)