wtorek, 2 kwietnia 2013

A skoro to już kwiecień... (w marcu lubię)


tydzień 5.
 
To był bardzo ważny miesiąc. Ważny wewnętrznie, za zewnątrz przemilczany. A teraz patrzę z radością na nadchodzący czas wyjazdu. Przedtem jednak...
 
 
W marcu lubię:
 
- poczucie ulgi. Rezygnowanie z projektów, czynności, zobowiązań przychodzi mi niezwykle trudno. W marcu nauczyłam się jednak zostawiać rzeczy błahe na rzecz istotnych, koncentrować się na celach. Niełatwa, ale niezmiernie ważna lekcja.
 
- żonkile I tulipany. Kwintesencję wiosny.
 
- piernik. Tak, bardziej nawet niż w grudniu. Upieczony spontanicznie, przy okazji, ucieszył mnie niezmiernie.
 
- postęp. Czuję, że zrobiłam ogromny fotograficzny skok, że panuję nad aparatem I że robi on to, czego ja chcę.
 
- Torańską. Jej wywiady z Onymi. Przerażająca, ale cenna lektura. Podobnie jak Czarny czwartek, który stał się ważnym dla mnie filmem.
 
- Wielkanoc, piknik z dziećmi, czas dla nas, a co za tym idzie...
 
- rozmowy. Ważne, często trudne, niezbędne.
 
- oczekiwanie na to, co niebawem nastąpi.
 
- poczucie zmiany, która do nas nadciąga, raczej intuicyjne niż realne. Ale kto wie...?
 
- stary aparat z wczesnych 50., kupiony za bezcen na ebay'u. Nie wiem, czy działa, ale na pewno będzie doskonałym uzupełnieniem sesji dziecięcych.
 
- wiosnę. Ot tak.

Brak komentarzy: