tydzień 5.
To był bardzo ważny miesiąc. Ważny wewnętrznie, za zewnątrz przemilczany. A teraz patrzę z radością na nadchodzący czas wyjazdu. Przedtem jednak...
W marcu lubię:
- poczucie ulgi. Rezygnowanie z projektów, czynności, zobowiązań przychodzi mi niezwykle trudno. W marcu nauczyłam się jednak zostawiać rzeczy błahe na rzecz istotnych, koncentrować się na celach. Niełatwa, ale niezmiernie ważna lekcja.
- żonkile I tulipany. Kwintesencję wiosny.
- piernik. Tak, bardziej nawet niż w grudniu. Upieczony spontanicznie, przy okazji, ucieszył mnie niezmiernie.
- postęp. Czuję, że zrobiłam ogromny fotograficzny skok, że panuję nad aparatem I że robi on to, czego ja chcę.
- Torańską. Jej wywiady z Onymi. Przerażająca, ale cenna lektura. Podobnie jak Czarny czwartek, który stał się ważnym dla mnie filmem.
- Wielkanoc, piknik z dziećmi, czas dla nas, a co za tym idzie...
- rozmowy. Ważne, często trudne, niezbędne.
- oczekiwanie na to, co niebawem nastąpi.
- poczucie zmiany, która do nas nadciąga, raczej intuicyjne niż realne. Ale kto wie...?
- stary aparat z wczesnych 50., kupiony za bezcen na ebay'u. Nie wiem, czy działa, ale na pewno będzie doskonałym uzupełnieniem sesji dziecięcych.
- wiosnę. Ot tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz