czwartek, 19 września 2013

 
Jesień. Dni zauważalnie krótsze, chłód wieczorów. W powietrzu unosi się zapach końca roku, oddalonego co prawda, ale jednak... Arbuzy niechętnie ustępują miejsca dyniom, wiedźmy zwisają ze sklepowych sufitów, nawet w domu zawisły już w szafie stroje na Halloween. Pumpkin patch otwiera swoje drzwi już w przyszłym tygodniu, a dzieci zaczynają dopytywać się o pierniki. Czas przecieka przez palce...
 
Chłopiec pokochał słowo czytane do tego stopnia, że udaje mu się przeczytać niektóre wyrazy. Podekscytowany czeka na sobotę i kolejne zajęcia w szkole polskiej. A Elementarz Falskiego coraz częściej ląduje z półki na moje kolana. Cieszę się, że odczuwa tę samą radość czytania, co my. Ostatnio zaglądamy też często do serii Poczytaj mi mamo. Czytamy o złotym koniu i trzepaku, zaśmiewamy z przygód kapcia i rozczulamy nad kotkiem, który zgubił mamusie. Mozolnie tłumaczę, do czego służy ubijaczka do piany (wiesz, to coś jak mikser, ale bez kabla...) i ta śmieszna drewniana łyżka z gwiazdką na końcu, odpływając myślami do pewnego domu w Gdyni, który nadal stoi, choc dziś już zupełnie obcy. W tym domu, w kuchennej szufladzie leżała taka sama łyżka z gwiazką na końcu, wystrugana przez dziadka. Dziadka nie pamiętam, ale wiem, że jedno z ramion gwiazdy było ułamane i że babcia mieszała w ten sposób ciasto na naleśniki. I że smarowała je potem dżemem, przyniesionym z piwnicy. I że owoce na ten dżem były latem na wyciągnięcie ręki. W ciszy zaglądam w pytające oczy syna, który nie bardzo wie, czemu przerwałam czytanie, i myślę o tym, jakie wspomnienia on zbiera w swojej głowie. Czy po latach wspominać będzie wycinane wspólnie pierniki, to, że mama czytała mu książki pełne dziwnych rzeczy? A może dźwięk aparatu? Mam nadzieję, że będą to dobre wspomnienia.
 
Wrzesień obfituje tymczasem w wydarzenia, te dobre i te złe, i jakoś uporczywie nie pozwala na nudę. Dziewczynka ze spazmatycznych rozstań przeszła na stronę pośpiesznego machania ręką, bo przecież tyle ciekawych rzeczy na przedszkolnym stoliku. Ja zmagam się z kursem Photoshopa i podczytuję swoją ulubioną fotograficzną stronę. Czasem pozwalam sobie na przerwę i Zwierciadło, najczęściej jednak staram się nauczyć jak najwięcej. I zbieram odwagę, by zrobić krok w stronę własnej firmy. Tymczasem spoglądam na swoje zdjęcia sprzed roku, dwóch i są one dla mnie dowodem na to, że nie był to czas zmarnowany. I ta myśl jest dla mnie dobra przeciwwagą dla innych, jak tęsknota za tym miejscem nad Morzem Bałtyckim, do którego przywiązało się moje serce.
 
Śniło mi się dziś, że idę wilgotną od deszczu aleją, pełną liści. I marznę, z radością. Tak bardzo chciałabym znów zmarznąć w wilgotnym powietrzu Trójmiasta...
 
  

Brak komentarzy: