piątek, 15 czerwca 2012

powroty














Czerwiec zaskoczył nas spontanicznym wyjazdem, jednym z tych, przy których kupuje się bilet na ostatnią chwilę, a walizkę pakuje się tuż przed odlotem. Było cudnie, momentami letnio, momentami deszczowo, mgliście, smacznie i zaskakująco. Dużo było dziecięcych uśmiechów, koników morskich i zapachu morza. W końcu też miasto, będące dotychczas w mojej pamięci garścią porozrzucanych puzzli, uformowało się w jasną całość, wypełnioną wąskimi ulicami, starymi cmentarzami i kościołami, statkami i zapachem owoców morza. I wiem już, że będę do niego wracała w myślach jak do jednego z tych miejsc, w których czuję się naprawdę dobrze. Miejsc, o których umiałabym myśleć jak o swojej potencjalnej przestrzeni.

Jedną z rzeczy, którą lubię w podróżach, jest powrót do domu. Ten moment, kiedy pralka szumi przyjemnie, żelazko bucha parą, dzieci cieszą się z tych samych, a jakby innych zabawek i pałaszują ulubione potrawy, kiedy dzbanek znowu pełen jest ulubionej herbaty, a odkurzacz w końcu zostaje włączony. A potem jest czas na przejrzenie zdjęć, zajrzenie do nowej książki kucharskiej, pozwolenie sobie na długą kąpiel w wannie i położenie głowy na wreszcie swojej poduszce. A Kalifornia wydaje się już nie tak bardzo brzydka, dom zaś cieszy bardziej niż zwykle, pewnie dlatego, że nareszcie jest naprawdę nasz.


Brak komentarzy: