wtorek, 3 kwietnia 2012

czas narodzin...

Wokół coraz więcej dzieci. Z planowanych stają się wyczekiwane, wreszcie rzeczywiste i namacalne. Kolejna para, kolejne zdjęcia USG. Kolejna nadzieja.

Spoglądamy na siebie ukradkiem, w milczeniu. W powietrzu pytanie o to, czy może jeszcze raz, czy może jednak nie... I cichy smutek, lekka zazdrość. Tęsknota za nieistniejącym i może, zapewne, nigdy nie zaistniałym. Ważenie na szali. Chęć dawania życia kontra odpowiedzialność za tworzenie, uczłowieczanie, wartość bezwględna kontra swoje marzenia i potrzeby, biologia kontra wolna wola.

Najbardziej żal mi myśli, że ten etap mam za sobą, że już dałam życie, że już nie poczuję w sobie pierwszych ruchów. Z drugiej strony przecież każdy etap jest krokiem do następnego. Nie chcę się już cofać, ścieżka wydaje mi się bardziej wyraźna niż kiedykolwiek.

Bezpieczny niebyt. Nasze prywatne miejsce na ewentualną zmianę, niespodziankę, na szaleństwo. Potencjalny, nierealistyczny, ale możliwy byt.

Decyzja trudna w swej prostocie.

3 komentarze:

markiza pisze...

pamiętaj, że na wytyczonej ścieżce zawsze można przystanąć a nawet zawrócić ;) założyliśmy trójkę dzieci na początku małżeństwa ale po dwójce zaczęliśmy "pękać" w decyzji. trzeci syn i tak wiedział, że jest nam pisany, podjął decyzję za nas :D

Anonimowy pisze...

My jakoś myślimy nad trzecim, ale dajemy sobie trochę czasu...

Wesołych świąt!

akasza2

Karolina pisze...

@ Lidka, my też zakładamy, że jak nam pisane, to się pojawi

@ Akasza, trudne te decyzje, prawda :)?