piątek, 9 marca 2012

... a na oknie zawisły firanki...





Wczorajszy dzień był bardzo intensywny. Zaczął się od jogi i rutynowej wizyty u lekarza, potem krążyliśmy po sklepie w poszukiwaniu półek do szafy na balkonie, odpowiedniej firany i innych drobiazgów, które pozwalają na opanowanie chaosu i nadanie mieszkaniu przytulnego charakteru. Potem było przycinanie, skręcanie, wieszanie. I kurs hiszpańskiego. A potem znowu, prasowanie, wieszanie, przykręcanie, tym razem w ciszy domu. A jeszcze później córeczka obudziła się z wysoką gorączką. Nici z planów weekendowych.

Centrum San Diego wygląda wieczorem zupełnie inaczej, niż za dnia. Dużo spokojniej, niespiesznie, mimo, że szum autostrad nigdy nie ustaje. Lubię patrzeć na wysokie budynki pełne światła i pasy startowe lotniska. I czuję się tu chwilami jak w domu.

Brak komentarzy: