piątek, 18 maja 2012

gdybym miała kota...

Ciszę domu zakłóca jednostajny szum zmywarki do naczyń. Krążąc po domu trafiam bosą stopą na porzucony w biegu flet. Niedokończone puzzle leżą na stole, a zapach prania miesza się z chłodnym powietrzem wpadającym przez okna. Gdybym miała kota, wygrzewałby się teraz z pewnością na ciepłej jeszcze pralce.

Mąż zatopiony w myślach, wiecznie nieobecny. Nawet jedząc obiad pisze w myślach artykuł. Życie z naukowcem jest skomplikowane, bez naukowca byłoby puste.

Korzystam z wolnego popołudnia, dzieci i mąż na placu zabaw, a ja leżę na kanapie z książką. Przeżywam niesprawiedliwość losu siedemnastowiecznego chłopa rosyjskiego, czytam o schyłku carstwa, czekam na wielki przełom i bolszewików. I myślę. O projekcie, którego nijak nie mogę ugryźć. O zakurzonych materiałach dotyczących światła. O przyszłości, mglistej jak nigdy. O sobie. I o tym, czemu jest dobrze, a nie jest. 

Ciągle myślę o słowach Howarda Zinna, który powiedział, że w historii dużo bardziej niebezpieczne od kłamstw są przemilczenia. Prawda o Srebrenicy jest na to niezbitym dowodem.

A w domu zamieszkała gitara.

Brak komentarzy: