wtorek, 18 września 2012

...

 
 
Wtorek. Sięgam po Dziennik Sandora Maraia. Zakładką na ostatniej przeczytanej stronie jest garść przepisów świątecznych wyciętych z polskiej gazety. Naprawdę tyle czasu minęło? Czytam zbyt mało, zbyt chaotycznie. Staram się skupić na tekstach z kursu, gazety mnie nużą, a książki stają się niewygodne, żadna obwoluta nie przyciąga. Tęskno mi do samej idei czytania, tych chwil, kiedy przenoszę się w zupełnie inny świat. Może Marai otworzy mi bramy do zaginionego królestwa. Przynajmniej jest po polsku, język odgrywa tu znaczącą rolę, to moje wygodne, bezpieczne miejsce. Ciekawe, jaki język będzie bezpieczną wyspą moich dzieci.
 
Uczuciem, którego nie lubię najbardziej jest bezsilność. Z każdym innym stanem można sobie jakoś poradzić.
 
Chłodna bryza wyznacza początek jesieni. A może to tylko moja nadzieja? Kupiłam sobie sweter o odcieniu głębokiej, rdzawej rudości i przyciemniłam włosy. Lubię, gdy pory roku mają swoje kolory. 
 

Marzy mi się spacer w towarzystwie szeleszczących pod nogami liści. Na pocieszenie zostaje mi myśl, że szparagi są znów w sezonie, a w koszach przed sklepami pojawiają się dynie.
 
 
 
 


5 komentarzy:

gwiezdna pisze...

o tych liściach czytam u Ciebie już kolejny raz, zastanawiam się czy nie podesłać Ci ich w paczce, rozsypiesz przed domem i poszeleścisz sobie ;)pozdrawiam

lotta7 pisze...

hehe, sasiedzi mieli by ubaw; a te liscie... dla mnie to kwintesencja jesieni...

gwiezdna pisze...

nie tyle liście co i szelest i gorzkawy zapach, prawda?
a co do sąsiadów, to pewnie polecieliby do sklepu po dmuchawę do liści :DDD

viwaldi pisze...

nasypac lisci i zaczaic sie z aparatem... ;)

lotta7 pisze...

gwiezdna, pewnie tak :), viwaldi, to by było coś!