sobota, 15 września 2012

upalny koniec lata...


Spoglądam na kalendarz i odliczam dni do początku jesieni. W głowie układają się plany na kolejne miesiące, pachnące przyprawą do ciasta dyniowego, marchewkową zupą z curry, kuchnią regionalną i chłodnym powietrzem. Tymczasem lato nie daje za wygraną, kilka dni chłodniejszej pogody skończyły się w piątek falą upałów, przekraczających 40 stopni. Czekam, aż w końcu będzie można złapać oddech, zmarznąć i zmoknąć. Choć trochę.
 
A dzisiaj... zaadoptowaliśmy wilka. I zbieraliśmy w sadzie jabłka, ku uciesze dzieci. Zjedliśmy też tajską zupę z kurczaka z mleczkiem kokosowym. A przede wszystkim byliśmy razem. Tak po prostu. Dzieci pachną teraz górskim powietrzem, w lodówce leżą za to dwie torby jabłek i czekają na jutrzejszy dzień i pierwszy od dawna jabłecznik.  

2 komentarze:

gwiezdna pisze...

wpraszam się na jabłecznik, chociaż u nas był tydzień temu, to ja nigdy nie mam go dość :)))wspaniałe są takie wspólne chwile z rodziną, pozdrawiam :)

lotta7 pisze...

zapraszam, a takie chwile, tak, są wspaniałe, choć ostatnio jakoś ich mało...