piątek, 28 września 2012


Męczący tydzień, pełen napięć, terminów, nadgodzin i narastającego poczucia bezsensu działań. Zupełnie jakby kierat, który do tej pory pchaliśmy w wybranym przez siebie kierunku zamienił się w karuzelę, nad którą nie panujemy. Wczorajszy wieczór w bezpiecznej przestrzeni między ramionami męża i dobra rozmowa sprawiły, że odzyskałam równowagę.
 
Dziś dom pachnie świeżością, wyjętym przed chwilą z pieca chlebem i praniem. Szum pralki i widok wyschniętych liści za oknem, a także falbaniastej spódnicy córki wyznaczają granice mojego świata.
 
...
 
"Janos wyznaje, że od kilku dni nie chodzi do szkolnej stołówki, (...) bo wstydzi się swojego ubóstwa językowego wśród (...) włoskich dzieci. Ale ta smutna samotność już do końca życia pozostanie losem nas wszystkich, którzy opuściliśmy ojczyznę. Możemy się najwyżej nauczyć konwersować - ale rozmawiać już nigdy". [Sandor Marai, Dziennik]
 
 

4 komentarze:

viwaldi pisze...

ten wzrok... ten usmiech...
czyzby mala mona lisa? ;)

lotta7 pisze...

kto wie :), poki co ten wyraz twarzy pojawia sie, kiedy corka ma zamiar zrobic cos, czego nie powinna :)

viwaldi pisze...

hahahahhaha :)

Kropka pisze...

Chaos życia. :)
Ale mąż, dom, dzieci, liście za oknem, nawet ta zwyczajnie falująca spódniczka wyznaczają granice bezpieczeństwa i normalności.

Uroczy obrazek.