niedziela, 25 listopada 2012


 

Nadal jesień, piękna, słoneczna, ale i coraz chłodniejsza. Ciepły dzbanek wypełniony herbatą i korzenne smaki wróciły do łask. Drzwi balkonowe uchylane ostrożnie, mgły gęstne, pełne wilgoci. A w głowie już grudzień, zamówione świąteczne kartki, lista prezentów i plany generalnych porządków. Ale to za chwilę.
 
Weekend minął spokojnie, niespiesznie. Z odwołaną sesją, niedokończoną rękawiczką o bakłażanowym kolorze, godzinami historii Dzikiego Zachodu, pierwszymi choinkami i baletem Dziadek do Orzechów, na który wybrałam się z Chłopcem, pełna obaw o to, czy mały smyk przezwycięży strach przed ciemną salą i królem szczurów. Daliśmy radę, a ja dostałam w bonusie widok czterolatka oglądającego z wypiekami na buzi taniec Klary (który próbował odtworzyć w domu) i nucącego fragmenty melodii ze spektaklu. I tylko szkoda, że jest już niedzielne popołudnie, tak bezlitośnie przypominające o poniedziałku.
 
...

Zbliżający się koniec roku sprawia, że zbyt szybki upływ czasu martwi mnie bardziej niż zazwyczaj.
 
 
 
 

1 komentarz:

gwiezdna pisze...

leci, pędzi jak nie wiem co! juz pół roku przeleciało! (dla mnie nowy rok to wakacje, więc mierzę czas od Chorwacji do Chorwacji :D) lubię jesienna intensywnośc po leniwym lecie ale najbardziej czekam zawsze na styczniowe wydłużanie się dnia :)))