niedziela, 30 grudnia 2012

Spędziłam dziś dobrą część przedpołudnia w piżamie. Mojej ulubionej zresztą. Czerwonej. Bo czerwony to jeden z moich ulubionych kolorów. Moich i Chłopca. Taty już nie, bo tata woli niebieski. A Dziewczynka, konsekwentnie, różowy. Po serbsku Dziewczynka woli fioletowy, ale tylko dlatego, że wciąż przekręca słowa różowy i fioletowy.
 
Czemu w piżamie? Bez szczególnego powodu. Bo to całkiem przyjemnie, o ile nie robi się tego częściej niż raz do roku. Bo wczoraj, zamiast spać, oglądałam koncert z 1997 roku, poświęcony twórczości Agnieszki Osieckiej. Bo mogę. Bo za oknem deszcz, a za dwa dni koniec roku. I koniec urlopu. To ostatnie niemal wprawiło mnie w stan przygnębienia, na szczęście w porę weszłam na blog Matki Sanepid. Solidna porcja śmiechu, kanapka z ulubionym serem i awokado i kawa, faktu wypicia której niemal już nie pamiętam pomogły. A teraz ojciec dzieciom i mąż żonie zapakował dzieci, kaski, hulajnogę i plan B w postaci karnetu wstępu do muzeum i dał mi wolne do popołudnia. Chwilo trwaj!


...

Właśnie zobaczyłam za oknem kolibra. Siedział na czubku drzewa. Co za genialne stworzenie. Na wiosnę kupuję poidełko i biorę się za fotografowanie!

Brak komentarzy: