czwartek, 18 października 2012

"Plastusiowy pamiętnik" czyli o upływie czasu

Pamiętacie Plastusiowy pamiętnik? Dla mnie był on odległym wspomnieniem, które znienacka wygrzebałam dziś na półce u znajomej i natychmiast pożyczyłam jako alternatywę do Misia i Tygryska. Syn szybciej niż zwykle umył zęby i usiadł wyczekując na skraju łóżka. Zaczęliśmy czytać. O piórniku, plastelinie, stalówce i kałamarzu. Syn oczarowany, ale i niepewny, bo dlaczego nie ciastolina, a plastelina, co to pióro i co można robić atramentem. Ja za to nie mogłam pozbyć się z głowy obrazu mojej szkolnej ławki, kredy, fartuszka z kołnierzykiem. I myślałam o tym, że choć dzieli nas jedynie dwadzieścia sześć lat, to należymy do dwóch różnych epok. I że dla moich wnuków ta książka będzie zupełnie niezrozumiała. A szkoda. Tymczasem najbliższe wieczory spędzimy z Plastusiem, ku uciesze mojej i synka.  

1 komentarz:

gwiezdna pisze...

już dla naszych dzieci Plastusiowy pamiętnik trąci myszką... w kajecie, a co to kajet? dlaczego w ławkach były dziury na kałamarze? po co bibuła i dlaczego Tosia nosiła do szkoły igłę? same znaki zapytania :))) ale te rodzynki dodają książkom pewnej tajemniczości i chyba odrealniają - a to dzieci bardzo lubią :)
Lotto polecam także Jacka, Wacka i Pankracka - ryczeliśmy ze śmiechu przy tej lekturze, no bo niby dlaczego do Kracka mówić Pan? :D