czwartek, 5 stycznia 2012

co kraj to obyczaj...


W okolicach San Diego znajdują się dwa rosyjskie sklepy (tudzież european deli, ze względu na towary, głównie ze wschodniej Europy). Recenzje tych miejsc mówią jedno - niezależnie od oceny jakości jedzenia klienci zawsze zaskoczeni są niemiłą obsługą i faktem, że nie są w stanie zrozumieć tego, co napisane jest na etykietach sprzedawanych produktów. Rozbawiło mnie to. Jeszcze bardziej rozbawił mnie komentarz, w którym ktoś napisał: mam sąsiadkę, starą Rosjankę. Wydawało mi się, że ma depresję i zapytałem kolegę z pracy, też Rosjanina, co mam zrobić. Odpowiedział - ona nie ma depresji, ona jest po prostu Rosjanką. Ja dreptam do naszego rosyjskiego sklepu regularnie, bo wiem, co to jest surowa polędwica, kabanosy i ptasie mleczko. I za każdym razem wychodzę przekonana, że gdybym była Rosjanką, panie sprzedające tam byłyby choć trochę milsze...

Brak komentarzy: